Студопедия — ROZDZIAŁ X
Студопедия Главная Случайная страница Обратная связь

Разделы: Автомобили Астрономия Биология География Дом и сад Другие языки Другое Информатика История Культура Литература Логика Математика Медицина Металлургия Механика Образование Охрана труда Педагогика Политика Право Психология Религия Риторика Социология Спорт Строительство Технология Туризм Физика Философия Финансы Химия Черчение Экология Экономика Электроника

ROZDZIAŁ X






 

Dotychczas opowiadałam szczegółowo wypadki swojego dzieciństwa: pierwszemu dziesięcioleciu mego życia poświęciłam prawie dziesięć rozdziałów. Jednakże to nie ma być dokładna autobiografia; chcę tylko wyławiać z pamięci to, co może wzbudzić pewne zainteresowanie; dlatego teraz okres ośmioletni pominę prawie milczeniem; kilku wierszy tylko potrzeba, by stworzyć łączące ogniwo.

Dopełniwszy dzieła zniszczenia w Lowood epidemia tyfusu wygasła stopniowo; jednakże jej złośliwość i liczba ofiar zwróciła publiczną uwagę na szkołę. Zbadano powody tej klęski i wkrótce wyszły na jaw różne fakty, które wzbudziły ogólne oburzenie. Niezdrowe położenie; ilość i jakość pożywienia dawanego dzieciom; niedobra, cuchnąca woda używana do gotowania; nędzne ubranie uczennic i braki w urządzeniach mieszkaniowych — wszystko to wykryto, a wykrycie wywołało rezultat przykry dla pana Brocklehursta, ale zbawienny dla zakładu.

Kilku ludzi bogatych i dobrej woli subskrybowało większe sumy w hrabstwie na postawienie odpowiedniejszego budynku i w lepszym miejscu niż dotychczasowe. Ułożono nowy regulamin i wprowadzono ulepszenia w odżywianiu i ubraniu dziewcząt; fundusze szkoły wziął w ręce komitet. Pan Brocklehurst, którego przez wzgląd na jego bogactwo i koligacje nie można było pominąć, zatrzymał stanowisko skarbnika; dopomagali mu jednak w spełnianiu tych obowiązków panowie o szerszych poglądach i bardziej ludzkich uczuciach. Urząd inspektora dzielili z nim tacy,

którzy umieli łączyć rozsądek ze ścisłością, wygodę z oszczędnością, współczucie z prawością. Szkoła, w ten sposób ulepszona, stała się z czasem prawdziwie pożytecznym, dużej wartości zakładem. Pozostałam w obrębie jej murów, po jej odrodzeniu, przez dalszych osiem lat, z tych sześć jako uczennica, a dwa jako nauczycielka; tak w jednym, jak i w drugim charakterze mogę zaświadczyć o jej wartości i wysokim poziomie.

Przez te osiem lat pędziłam życie jednostajne; nie smutne jednakże, gdyż było pracowite. Miałam możność zdobycia doskonałego wykształcenia; miałam zamiłowanie do niektórych przedmiotów, a pragnienie odznaczenia się we wszystkich. Sprawiało mi wielką przyjemność móc zadowolić nauczycielki, zwłaszcza te, które kochałam; toteż korzystałam w pełni z otwartych przede mną źródeł wiedzy. Z czasem zostałam pierwszą uczennicą najstarszej klasy, a potem powierzono mi stanowisko nauczycielki, na którym gorliwie pracowałam przez dwa lata. Wtedy jednakże nastąpiła zmiana.

Panna Tempie przez cały czas pozostawała przełożoną szkoły; jej nauczaniu zawdzięczam największą część wiedzy, jej życzliwość i towarzystwo były stalą moją pociechą; ona zastępowała mi matkę, była moją nauczycielką, a w końcu towarzyszką. W tym okresie jednak wyszła za mąż za duchownego, najzacniejszego człowieka, prawie godnego takiej żony. Wyjechała z mężem, do odległego hrabstwa i tym sposobem straciłam ją na zawsze.

Od dnia jej wyjazdu nie czułam się ta sama: Lowood przestał mi być jakby domem rodzinnym. Przejęłam się szczerze indywidualnością panny Tempie, a więc wzorowałam się na jej sposobie myślenia, opanowywałam swą impulsywność. Zdawało mi się, że już osiągnęłam równowagę charakteru. Obowiązkowość i porządek uważałam za najwyższe prawa; byłam spokojna i łagodna, a w oczach koleżanek uchodziłam nawet za osobę o silnym charakterze.

Jednakże los w postaci wielebnego pana Nasmytha rozdzielił mnie od panny Tempie. Widziałam ją wkrótce po ceremonii ślubnej, wsiadającą w sukni podróżnej do karetki pocztowej; widziałam karetkę podjeżdżającą pod wzgórek i niknącą za jego szczytem; a wtedy udałam się do swego pokoju i tam w samotności spędziłam większą część poobiedniej rekreacji, udzielonej uczennicom na cześć tej uroczystości.

Chodziłam po pokoju rozmyślając. Zdawało mi się, że odczuwam jedynie żal po stracie panny Tempie i obmyślam, jak by ją zastąpić; ale gdy doszłam do końca mych rozmyślań, zobaczyłam nagle, że dzień skłonił się ku wieczorowi, i zaczęłam sobie uświadamiać, że tymczasem zaszła we mnie zasadnicza zmiana; strząsnęłam z siebie wszystko, co zapożyczyłam od panny Tempie, a raczej ona zabrała z sobą ten pogodny nastrój, jakim przy niej oddychałam; pozostawiona własnej naturze, poczułam budzenie się dawnych, właściwych mi uczuć. Nie miałam wrażenia, że utraciłam jakąś podporę, ale jak gdyby zabrakło mi bodźca — nie utraciłam umiejętności zachowania spokoju, ale nie dostawało mi do tego powodu i bodźca. Światem moim przez szereg lat było Lowood; żyłam w obrębie jego regulaminu i praw; teraz przypomniałam sobie, że rzeczywisty świat jest szeroki i że otwiera on obszerne pole nadziei i obaw, wrażeń i podniety dla tych, którzy mają odwagę iść szukać prawdziwej znajomości życia wśród jego niebezpieczeństw.

Zbliżyłam się do okna, otworzyłam je i wyjrzałam. Przede mną wznosiły się oba skrzydła szkolnego budynku, leżał ogród, zarysowywała się granica Lowood, rozciągał się pagórkowaty horyzont. Oczy moje przesunęły się po tym, co najbliższe, i zatrzymały się na najdalszym krajobrazie: na błękitnych szczytach; zapragnęłam je przebyć; wszystko w ich skalistym obrębie wydało mi się więzieniem. Śledziłam okiem białą drogę wijącą się u stóp jednej góry i znikającą w wąwozie pomiędzy dwiema; jakże pragnęłam móc ją śledzić dalej! Przypomniałam sobie swoją podróż po tej drodze dyliżansem, przypomniałam sobie, jak o zmroku schodziłam z tego wzgórka. Wiek upłynął od tego dnia, gdy po raz pierwszy ujrzałam Lowood, i już odtąd nie opuściłam go nigdy. Wszystkie wakacje spędzałam w szkole; pani Reed nigdy nie wezwała mnie do Gateshead; ani ona, ani nikt z jej rodziny nigdy mnie nie odwiedził. Nie miałam żadnych stosunków ani listownych, ani osobistych ze światem zewnętrznym, znałam jedynie szkolne reguły i obowiązki, szkolne zwyczaje i pojęcia, głosy, twarze i zdania, sympatie i antypatie. A teraz czułam, że to nie wystarcza. I oto w jedno popołudnie uświadomiłam sobie, że znużyła mnie rutyna tych ośmiu lat; pragnęłam wolności, brakło mi jej, modliłam się o nią; wydało mi się, że wiatr rozwiewa to westchnienie i modlitwę. Wtedy wzniosłam do nieba skromniejsze błaganie: po prostu o zmianę, o nowy bodziec! I to błaganie zdawało się rozpraszać gdzieś w przestrzeni. „Niechże mi chociaż będzie dana nowa służba!" — zawołałam prawie zrozpaczona.

Tu dzwonek, oznajmiający godzinę wieczerzy, wezwał mnie na dół.

Nie mogłam podjąć przerwanych rozmyślań aż do godziny spoczynku; ale i wtedy jeszcze nauczycielka, która dzieliła ze mną pokój, nie pozwalała mi powrócić do przedmiotu, koło którego moje myśli krążyły, przedłużając bez końca zdawkową gawędę. Jakżeż pragnęłam, żeby ją sen uciszył! Zdawało mi się, że skoro tylko będę mogła powrócić do myśli, która zaświtała mi w głowie, gdym stała przy oknie, jakiś szczęśliwy pomysł zrodzi się ku mojej pociesze.

Panna Gryce nareszcie zaczęła chrapać; była to ciężka Walijka i dotychczas jej nosowy koncert dokuczał mi zawsze. Tym razem z zadowoleniem posłyszałam pierwsze głębokie jego tony; nie groziła mi już żadna przeszkoda z jej strony i zaraz też moje przygaszone myśli ożyły.

„Nowa służba! Coś w tym jest — rozmyślałam. — Tak, coś w tym jest, bo nie brzmi to nader ponętnie; nie brzmi jak słowa: wolność, radość, zadowolenie; prześlicznie brzmiące słowa, ale dla mnie to tylko puste i przelotne dźwięki, wsłuchiwać się w nie to prosta strata czasu. Ale służba! To coś zwykłego, rzeczywistego. Każdy może służyć. Służyłam tutaj przez osiem lat, teraz chcę służyć gdzie indziej. Czyż mi nie wolno? Czy to się nie da zrobić? Ależ tak, tak, to nie takie trudne zadanie; trzeba tylko wytężyć myśli i znaleźć sposób otrzymania innej służby."

Siadłam w łóżku, by pobudzić myśli; noc była chłodna, otuliłam się szalem i znów pogrążyłam się w rozmyślaniu.

„Czego pragnę? Innej posady, w innym domu, wśród innych twarzy, w innych warunkach. Pragnę tego, gdyż daremnie pragnęłabym czegoś lepszego. Jakim sposobem starają się ludzie o inną posadę? Sądzę, że zwracają się do przyjaciół i znajomych; ja ich nie mam. Ale jest wielu takich, którzy również nie mają przyjaciół i sami muszą się starać, sami sobie pomagać. I jak się oni biorą do tego?"

Nie wiedziałam; znikąd pomysłu. Nakazałam swemu mózgowi znaleźć wyjście. Mózg mój pracował z natężeniem; czułam, jak krew pulsuje mi w głowie i w skroniach, lecz z godzinę męczyłam się w daremnym chaosie, nie mogąc nic wynaleźć. Rozgorączkowana próżnym wysiłkiem wstałam i przeszłam się po pokoju; odsłoniłam storę, popatrzyłam na gwiazdy, ale poczuwszy chłód powróciłam niebawem do łóżka.

Jakaś dobrotliwa wróżka widocznie pod moją nieobecność złożyła upragniony pomysł na poduszce, gdyż zaledwie się położyłam, zupełnie spokojnie i naturalnie przyszło mi na myśl: „Ci, którzy szukają posady, dają ogłoszenia; musisz dać ogłoszenie w «Heraldzie»."

„Ale jak? Nie wiem, jak się to ogłasza."

Teraz już odpowiedź przyszła gładko i prędko:

„Musisz włożyć do koperty ogłoszenie i należne za nie pieniądze i zaadresować kopertę do wydawcy «Heralda»; przy pierwszej sposobności musisz to nadać na poczcie w Lowton. Musisz prosić o odpowiedź pod literami J. E. poste restante w Lowton. Za jaki tydzień po wystaniu listu dowiedz się, czy są odpowiedzi, i stosownie do tego działaj."

Ten plan rozważyłam jeszcze dobrze, a upewniwszy się w myśli, że jest jasny i praktyczny, usnęłam zadowolona.

Skoro tylko dzień zaświtał, wstałam; napisałam, zapieczętowałam i zaadresowałam ogłoszenie, zanim jeszcze rozległ się dzwonek budzący szkołę. Ogłoszenie moje brzmiało:

„Młoda osoba mająca wprawę w nauczaniu — czyż od dwóch lat nie byłam nauczycielką? — pragnie otrzymać posadę nauczycielki w domu prywatnym do dzieci poniżej lat czternastu — pomyślałam, że mając sama zaledwie osiemnaście lat, nie chciałabym podejmować się prowadzenia dziewcząt bliższych mi wiekiem. — Może udzielać zwykłych przedmiotów, objętych programem dobrego angielskiego wykształcenia wraz z językiem francuskim, rysunkami i muzyką.

(W owych czasach, czytelniku, ten, na dziś już za szczupły, katalog umiejętności był uważany za wcale obszerny.)

Adres J. E. poste restante, Lowton."

Dokument ten przeczekał cały dzień, zamknięty w mojej szufladzie; po herbacie poprosiłam nową przełożoną o pozwolenie pójścia do Lowton dla załatwienia kilku małych sprawunków; udzielono mi go chętnie i poszłam; odległość wynosiła dwie mile; wieczór był wilgotny, dni jednakże były jeszcze długie; zaszłam do paru sklepów, wrzuciłam list na poczcie i powróciłam w rzęsisty deszcz, w ubraniu przemoczonym, ale z lekkim sercem.

Następny tydzień wydał mi się długi; dobiegł nareszcie końca, jak wszystko na świecie, i znowu ku schyłkowi miłego jesiennego dnia znalazłam się pieszo na drodze ku Lowton. Malownicza to była droga, biegła brzegiem strumienia i poprzez urocze zakręty doliny; tego dnia jednak więcej myślałam o tym, czy będą dla mnie listy w miasteczku niż o piękności łąk i wody.

Za oficjalny powód niniejszej wędrówki podałam tym razem zamówienie pary trzewików; ten sprawunek przeto załatwiłam najpierw, po czym spokojną, czystą uliczką przeszłam od szewca na pocztę. Poczmistrzynią była leciwa dama w rogowych okularach na nosie i w czarnych mitenkach.

— Czy są jakie listy dla J. E.? — zapytałam.

Poczmistrzyni przyjrzała mi się przez okulary, a potem otworzywszy szufladę długo przeglądała jej zawartość, tak długo, że zaczynałam tracić nadzieję. Nareszcie, podniósłszy do oczu jakąś kopertę, trzymała ją w ten sposób z pięć minut może, aż w końcu podała mi ją przez kontuar z jeszcze jednym badawczym i nieufnym spojrzeniem. List był dla J. E.

— Czy ten jeden tylko? — zapytałam.

— Nie ma nic więcej — odpowiedziała. Wsunęłam list do kieszeni i zawróciłam ku domowi.

Nie mogłam teraz otworzyć listu; regulamin wymagał, abym była z powrotem o ósmej, a już było wpół do ósmej.

Różne obowiązki czekały mnie po powrocie: musiałam siedzieć z dziewczętami w czasie godziny odrabiania lekcji; na mnie wypadała kolej odczytania modlitw, dopilnowania, żeby się dziewczęta spać pokładły; potem jadłam kolację z innymi nauczycielkami. Nawet po ostatecznym rozejściu się na noc miałam za towarzyszkę nieodstępną pannę Gryce; miałyśmy mały tylko kawałek świecy w lichtarzu i drżałam, że się wypali, zanim ona przestanie mówić. Na szczęście ciężka kolacja wywarła skutek usypiający; tym razem chrapała już, zanim ja zdążyłam się rozebrać. W lichtarzu był jeszcze kawałek świeczki; wyciągnęłam list; na pieczątce widniał odcisk litery F.; rozerwałam pieczątkę, list był niedługi.

„Jeżeli J. E., która dała ogłoszenie w czwartkowym numerze «Heralda», posiada wspomniane warunki i jeżeli może podać zadowalające referencje o swym charakterze i uzdolnieniu, mogłabym jej ofiarować posadę nauczycielki do jednej uczennicy, małej dziewczynki poniżej lat dziesięciu; pensja wynosiłaby trzydzieści funtów rocznie. Proszę J. E. o przysłanie referencji, nazwiska, adresu i wszystkich szczegółów pod adresem: Pani Fairfax, Thornfield koło Millcote."

Długo przyglądałam się listowi: pismo było staroświeckie i niepewne jak pismo starszej kobiety. Byłam z tego rada; potajemny lęk mnie przejmował, ażebym, działając tak samodzielnie, nie zgotowała sobie jakiej nieprzyjemnej niespodzianki. Przede wszystkim pragnęłam, ażeby wynikiem moich starań było coś przyzwoitego, właściwego, coś en règle. Udział starszej pani wydał mi się czynnikiem wcale dodatnim w interesie, który przedsięwzięłam. Pani Fairfax! Wyobraziłam ją sobie w czarnej sukni i wdowim czepeczku, zimną, być może, ale nie pozbawioną uprzejmości — taką, jaką być musi szanowna matrona angielska. Thornfield! To niewątpliwie nazwa jej domu; byłam pewna, że jest porządnie i ładnie urządzony, daremnie jednak próbowałam wyobrazić sobie jego wygląd. Millcote, w hrabstwie X.; sięgnęłam pamięcią do mapy Anglii; tak, tak — to hrabstwo i to miasto leżały o siedemdziesiąt mil bliżej Londynu niż odległe hrabstwo, w którym obecnie przebywałam — to w moich oczach przemawiało za nimi korzystnie. Pragnęłam udać się gdzieś, gdzie wre życie i ruch; Millcote to duże miasto fabryczne nad brzegiem rzeki A.; wcale ruchliwe zapewne; tym lepiej, zmiana będzie zupełna. Co prawda, nie bardzo przypadała mi do smaku myśl o wysokich kominach i chmurach dymu, „ale — pomyślałam — Thornfield prawdopodobnie leży dosyć daleko od miasta".

Tu świeczka się wypaliła i knot zagasł.

Nazajutrz musiałam przedsięwziąć nowe kroki; nie mogłam dłużej ukrywać swoich planów. Chcąc im zapewnić powodzenie, musiałam je wyjawić. Postarawszy się o posłuchanie u przełożonej podczas przerwy południowej, powiedziałam jej, że mam widoki otrzymania posady z pensją dwa razy większą niż moja obecna (w Lowood bowiem dostawałam 15 funtów rocznie), i poprosiłam ją, ażeby sprawę moją przedstawiła panu Brocklehurstowi albo któremuś z panów komitetowych, a zarazem dowiedziała się, czy wolno mi powołać się na nich. Przełożona zgodziła się uprzejmie być moją pośredniczką w tej sprawie. Na drugi dzień przedstawiła rzecz panu Brocklehurstowi, który powiedział, że należy napisać do pani Reed jako do mojej naturalnej opiekunki. W odpowiedzi na list wysłany w tej sprawie pani Reed oświadczyła, że mogę „robić, co mi się podoba, bo od dawna przestała mieszać się do moich spraw". List ten obszedł kolejno wszystkich członków komitetu i nareszcie po tej tak dla mnie nudnej zwłoce otrzymałam formalne pozwolenie na poprawienie sobie warunków bytu; zapewniono mnie przy tym, że ponieważ w Lowood, jako nauczycielka i jako uczennica, zachowywałam się zawsze dobrze, otrzymam świadectwo o charakterze i uzdolnieniach moich, podpisane przez inspektorów zakładu.

To świadectwo otrzymałam po miesiącu mniej więcej; posłałam kopię pani Fairfax i dostałam od niej odpowiedź wyrażającą zadowolenie i oznaczającą mi termin objęcia obowiązków nauczycielki w jej domu w dwa tygodnie od daty listu.

Zajęłam się teraz przygotowaniami; dwa tygodnie zbiegły szybko. Nieobfitą miałam garderobę, ale dla potrzeb moich wystarczającą; ostatniego dnia spakowałam walizkę — tę samą, którą przed ośmiu laty przywiozłam z Gateshead.

Walizka została związana, karta na niej przybita. Za pół godziny woźnica miał po nią wstąpić i zabrać ją do Lowton, dokąd miałam się udać nazajutrz rano bardzo wcześnie, by zdążyć na dyliżans. Wyszczotkowałam czarną wełnianą podróżną suknię, przygotowałam kapelusz, rękawiczki, mufkę; przejrzałam wszystkie szuflady, czy czasem nie zostawiłam czego, a teraz, nie mając nic więcej do roboty, usiadłam, chcąc odpocząć. Nie mogłam jednak; chociaż cały dzień byłam na nogach, nie mogłam ani chwili spocząć; nazbyt byłam podniecona. Tego wieczoru jeden okres mojego życia dobiegał końca. Nowy miał się rozpocząć jutro — czyż podobna drzemać w przerwie? Musiałam czuwać gorączkowo, podczas gdy dokonywała się zmiana.

— Proszę pani — rzekła służąca widząc mnie na korytarzu, po którym snułam się jak dusza pokutująca — jest ktoś na dole, kto się z panią chce zobaczyć.

„Woźnica niezawodnie" — pomyślałam i zbiegłam ze schodów nie pytając. Mijałam właśnie pokój bawialny nauczycielek, którego drzwi były uchylone, i zmierzałam w stronę kuchni, gdy ktoś wybiegł z tego pokoju...

— To ona, jestem pewna!... Poznałabym ją wszędzie! — zawołała osoba, która mnie zatrzymała i pochwyciła moją rękę.

Spojrzałam: miałam przed sobą kobietę ubraną jak dobrze ubrana służąca, matronowatą, ale jeszcze młodą, bardzo przystojną brunetkę o czarnych oczach, świeżej cerze i żywych rysach.

— No, proszę, kto ja jestem? — zapytała mnie głosem i z uśmiechem, które mi się wydały znajome. — Nie zapomniała mnie chyba panienka zupełnie, panno Jane?

W jednej chwili ściskałam ją już icałowałam z radością.

— Bessie! Bessie! Bessie! — tyle tylko mogłam wymówić, a ona na wpół śmiejąc się, na wpół płacząc weszła ze mną do bawialni. Przy kominku stał mały chłopaczek trzyletni w kratkowanym ubranku.

— To jest mój synek — przedstawiła Bessie od razu.

— Więc wyszłaś za mąż, Bessie?

— Tak; już prawie pięć lat temu za Roberta Leavena, stangreta; i oprócz tego oto Bobusia mam małą córeczkę, której na chrzcie świętym dałam imię Jane.

— I nie mieszkasz w Gateshead?

— Mieszkamy w portierni; stary odźwierny odszedł.

— No i cóż tam u nich wszystkich słychać? Opowiedz mi wszystko o nich, Bessie, ale przede wszystkim usiądź, a ty, Bobusiu, chodź tu, wezmę cię na kolana, chcesz? — ale Bobuś wolał przygarnąć się do matki.

— Nie bardzo panienka wyrosła, panno Jane, ani też nie jest pani tęga — mówiła dalej pani Leaven. — Przypuszczam, że niezbyt dobrze karmiono panienkę w tej szkole; panna Eliza będzie o głowę wyższa od panienki, a panienka Georgiana ze dwa razy tak szeroka w ramionach.

— Georgiana musi być ładna.

— Bardzo ładna. Przeszłej zimy pojechała z mamą do Londynu i tam wszyscy się nią zachwycali i jeden młody lord zakochał się w niej; ale rodzina jego sprzeciwiała się temu małżeństwu; no i... co panienka na to powie?... on i panna Georgiana postanowili uciec razem, ale wykryto ich i zatrzymano. To panna Eliza ich wykryła; ja myślę, że przez zazdrość; a teraz obie siostry żyją z sobą jak pies z kotem; ciągle się kłócą.

— No dobrze, a co słychać z Johnem Reedem?

— Ach, on się nie sprawuje tak dobrze, jak by sobie matka mogła życzyć. Poszedł do wyższych szkół, ale się obciął, tak to się, chyba, nazywa; a wtedy wujowie jego chcieli, żeby studiował prawo, by potem zostać adwokatem; ale to taki rozpuszczony młodzieniec, nigdy z niego nic porządnego nie zrobią, ja tak myślę.

— A jakżeż on wygląda?

— Jest bardzo wysoki; niektórzy mówią, że to przystojny młody człowiek; ale on ma takie grube wargi!

— A pani Reed?

— Pani jest tęga i na twarzy dobrze wygląda, ale myślę, że nie bardzo lekko jej na duszy; postępowanie pana Johna nie może jej się podobać; on wydaje tyle pieniędzy.

— Czy to ona ciebie tu przysłała, Bessie?

— O nie! Ja od dawna pragnęłam panienkę zobaczyć, a gdy posłyszałam, że był list od panienki i że się panienka przenosi w inne strony, pomyślałam, że się wyprawię i zobaczę ją, zanim mi zbyt daleko ucieknie.

— Boję się, żeś na mój widok doznała rozczarowania, Bessie — powiedziałam to ze śmiechem; zauważyłam, że spojrzenia Bessie, choć wyrażały uznanie, wcale nie wyrażały zachwytu.

— Nie, panno Jane, tego nie mogę powiedzieć; jest panienka dystyngowana, wygląda jak prawdziwa dama i tego się właśnie po panience spodziewałam; pięknością panienka nie była jako dziecko.

Uśmiechnęłam się słysząc szczerą odpowiedź Bessie; czułam, że powiedziała prawdę, ale przyznaję, że ta prawda nie była mi zupełnie obojętna. Gdy panna ma lat osiemnaście, pragnęłaby się móc podobać, a przekonanie, że nie ma po temu warunków, bynajmniej przyjemności nie sprawia.

— Ale za to z pewnością jest panienka mądra — mówiła dalej Bessie tonem pocieszenia. — Co panienka umie? Umie panienka grać na fortepianie?

— Trochę.

W pokoju znajdował się fortepian; Bessie podeszła i otworzyła go, a potem poprosiła mnie, żebym jej coś zagrała. Zagrałam dwa walce. Była zachwycona.

— Panny Reed nie umieją tak dobrze grać! — zawołała radośnie. — Ja zawsze mówiłam, że panienka przewyższy je uczonością. A rysować umie panienka?

— Oto jeden z moich obrazków, ten nad kominkiem.

Był to pejzażyk malowany akwarelą, który ofiarowałam przełożonej z podziękowaniem za jej uprzejme pośredniczenie w mojej sprawie. Kazała go oprawić i oszklić.

— Ależ to jest piękne, panno Jane! Takiego pięknego obrazka żaden z nauczycieli rysunków panien Reed nie potrafiłby namalować, a cóż dopiero one! Nie urnywają się do panienki. A francuskiego uczyła się panienka?

— Tak, Bessie; umiem czytać i mówić po francusku.

— A haftować na muślinie i na kanwie?

— Umiem.

— O, ależ z panienki to prawdziwa dama, panno Jane! Wiedziałam, że panienka na taką wyrośnie; zajdzie panienka daleko w życiu, czy tam krewni znać panienkę będą, czy nie będą. Ale o coś chciałam, się panienkę zapytać. Czy słyszała panienka kiedy coś o krewnych swoich ze strony ojca, nazwiskiem Eyre?

— Nigdy w życiu.

— Otóż panienka wie, pani zawsze mówiła, że oni są biedni i że to hołota: może być, że są biedni, ale ja myślę, że to taka sama szlachta jak rodzina Reed; bo niegdyś, będzie temu prawie siedem lat, niejaki pan Eyre przybył do Gateshead i chciał się widzieć z panienką. Pani powiedziała, że panienka jest w szkole o pięćdziesiąt mil stamtąd. Widoczne było, że sprawiło mu to zawód, gdyż, jak mówił, nie mógł się dłużej zatrzymać: wyjeżdżał w podróż do obcego kraju i okręt jego miał odpłynąć z Londynu za dzień czy dwa dni. Wyglądał jak prawdziwy dżentelmen i zdaje mi się, że był to brat ojca panienki.

— Do jakiego kraju wybierał się, Bessie?

— To jakaś wyspa o tysiące mil stąd, gdzie wyrabiają wino; mówił mi kamerdyner.

— Może Madera? — poddałam.

— Tak, tak właśnie; tak powiedział.

— A więc pojechał?

— Pojechał; zaledwie kilka minut zatrzymał się w domu; pani potraktowała go z góry, a potem nazwała „marnym kupczykiem". Mój Robert przypuszcza, że był kupcem winnym.

— Bardzo możliwe — odpowiedziałam. — Albo może agentem kupca winnego.

Rozmawiałyśmy z Bessie o dawnych czasach jeszcze z godzinę, po czym musiała się ze mną pożegnać; zobaczyłam ją jeszcze raz nazajutrz rano w Lowton, kiedy czekałam na dyliżans. Pożegnałyśmy się ostatecznie przed drzwiami hotelu i każda udała się w swoją drogę; ona poszła odszukać furmankę, która miała ją zabrać z powrotem do Gateshead, ja wsiadłam do dyliżansu mającego mnie zawieźć ku nowym obowiązkom i nowemu życiu w nieznanych okolicach Millcote.

 







Дата добавления: 2015-09-04; просмотров: 474. Нарушение авторских прав; Мы поможем в написании вашей работы!



Картограммы и картодиаграммы Картограммы и картодиаграммы применяются для изображения географической характеристики изучаемых явлений...

Практические расчеты на срез и смятие При изучении темы обратите внимание на основные расчетные предпосылки и условности расчета...

Функция спроса населения на данный товар Функция спроса населения на данный товар: Qd=7-Р. Функция предложения: Qs= -5+2Р,где...

Аальтернативная стоимость. Кривая производственных возможностей В экономике Буридании есть 100 ед. труда с производительностью 4 м ткани или 2 кг мяса...

ТРАНСПОРТНАЯ ИММОБИЛИЗАЦИЯ   Под транспортной иммобилизацией понимают мероприятия, направленные на обеспечение покоя в поврежденном участке тела и близлежащих к нему суставах на период перевозки пострадавшего в лечебное учреждение...

Кишечный шов (Ламбера, Альберта, Шмидена, Матешука) Кишечный шов– это способ соединения кишечной стенки. В основе кишечного шва лежит принцип футлярного строения кишечной стенки...

Принципы резекции желудка по типу Бильрот 1, Бильрот 2; операция Гофмейстера-Финстерера. Гастрэктомия Резекция желудка – удаление части желудка: а) дистальная – удаляют 2/3 желудка б) проксимальная – удаляют 95% желудка. Показания...

Значення творчості Г.Сковороди для розвитку української культури Важливий внесок в історію всієї духовної культури українського народу та її барокової літературно-філософської традиції зробив, зокрема, Григорій Савич Сковорода (1722—1794 pp...

Постинъекционные осложнения, оказать необходимую помощь пациенту I.ОСЛОЖНЕНИЕ: Инфильтрат (уплотнение). II.ПРИЗНАКИ ОСЛОЖНЕНИЯ: Уплотнение...

Приготовление дезинфицирующего рабочего раствора хлорамина Задача: рассчитать необходимое количество порошка хлорамина для приготовления 5-ти литров 3% раствора...

Studopedia.info - Студопедия - 2014-2024 год . (0.013 сек.) русская версия | украинская версия