Студопедия — ROZDZIAŁ XXV
Студопедия Главная Случайная страница Обратная связь

Разделы: Автомобили Астрономия Биология География Дом и сад Другие языки Другое Информатика История Культура Литература Логика Математика Медицина Металлургия Механика Образование Охрана труда Педагогика Политика Право Психология Религия Риторика Социология Спорт Строительство Технология Туризм Физика Философия Финансы Химия Черчение Экология Экономика Электроника

ROZDZIAŁ XXV






 

Miesiąc narzeczeństwa upłynął; mijały ostatnie jego godziny. Nie można było powstrzymać dnia, który się zbliżał — dnia ślubu; wszystkie też przygotowania były ukończone. Ja przynajmniej nie miałam już nic do roboty: oto tam, w moim pokoju, stały wzdłuż ścian rzędem kuferki, spakowane i zamknięte, obwiązane; jutro o tej porze będą już daleko w drodze do Londynu; i ja z nimi — albo raczej nie ja, ale pewna Jane Rochester, osoba, której jeszcze nie znałam. Jeszcze tylko należało przybić karty z adresem, leżały te cztery kwadraciki w szufladzie. Pan Rochester sam wypisał adres: „Pani Rochester, Londyn, Hotel X", na każdej; nie mogłam się zdecydować na ich przytwierdzenie. Pani Rochester! Taka osoba przecież nie istniała, miała się dopiero narodzić jutro, coś około ósmej rano; chciałam zaczekać, by się upewnić, czy przyszła na świat żywa, zanimbym jej przekazała tę całą własność. Dosyć, że w szafie, naprzeciw mojej toaletki, ubranie, mające być jej ubraniem, wyrugowało już moją starą wełnianą sukienkę i słomkowy kapelusz; gdyż nie do mnie przecież należał ten strój ślubny, ta perłowa suknia jedwabna i cienki, zwiewny welon... Zamknęłam szafę, by ukryć ten dziwny strój widmowy, gdyż o tej wieczornej godzinie — była dziewiąta — w cieniu mojego pokoju błyszczał on istotnie poświatą jakiejś nieziemskiej zjawy. „Pozostawię cię w samotności, ty biały śnie — pomyślałam. — Taka się czuję rozgorączkowana: słyszę, że wiatr wieje; wyjdę, pragnę się odświeżyć jego tchnieniem."

Nie tylko pośpiech i przygotowania tak mnie rozgorączkowały, nie tylko przewidywanie wielkiej zmiany — nowego życia, które się miało jutro rozpocząć; obie te okoliczności miały niewątpliwie udział w wytworzeniu tego niespokojnego, podnieconego nastroju, jaki o tej późnej godzinie wypędzał mnie do ciemnego ogrodu; lecz była i trzecia przyczyna, silniej od tamtych oddziaływająca na mnie,

Trapiła mnie dziwna, niespokojna myśl. Zdarzyło się coś, czego nie mogłam zrozumieć; nikt o tym nie wiedział i nikt tego nie widział prócz mnie. Zdarzyło się to minionej nocy. Pana Rochestera owej nocy nie było w domu; jeszcze i teraz nie wrócił; jakiś interes wezwał go do małego majątku, złożonego z dwóch czy trzech folwarków, który posiadał o trzydzieści mil stąd — interes, który musiał załatwić osobiście przed zamierzonym wyjazdem z Anglii. Czekałam teraz jego powrotu, pragnąc wywnętrzyć się przed nim i znaleźć u niego rozwiązanie dręczącej mnie zagadki. Poczekaj i ty, czytelniku, aż on wróci, a kiedy odkryję mu gnębiącą mnie tajemnicę, i ty się jej dowiesz. Poszłam do sadu: zapędził mnie w to stosunkowo zaciszne schronienie wiatr, który przez cały dzień dął od południa, nie przynosząc jednak ani kropli deszczu. Zamiast przycichnąć ku nocy, zdawało się, że zwiększa jeszcze pęd i pogłębia szum; drzewa chyliły się stale na jedną stronę, ledwie raz na godzinę prostując na chwilę gałęzie — tak bezustanny był pęd naginający je ku północy. I chmury gnały od bieguna do bieguna szybko, jedne za drugimi, wielkimi gromadami; owego lipcowego dnia nie ukazał się ani skrawek błękitu.

Nie bez pewnej dzikiej rozkoszy gnałam, pędzona wiatrem, topiąc troskę mojej duszy w bezmiernym strumieniu powietrznym grzmiącym w przestworzach. Przebiegłszy ścieżkę wśród krzewów, stanęłam przed ruiną kasztana; stał tam sczerniały, rozdarty; pień, rozłupany przez środek, świecił straszną raną. Rozłupane połowy nie odłamały się od siebie, gdyż mocna podstawa i silne korzenie spajały je od spodu; jednakże wspólne życie uległo zniszczeniu; soki już nie mogły krążyć; wielkie konary po obu stronach były martwe, a wichury zimowe niewątpliwie zwalą je na ziemię; tymczasem jednak można było powiedzieć, że jeszcze tworzą jedno drzewo — ruinę wprawdzie, ale ruinę czegoś jednolitego. „Dobrze, że się trzymacie razem — powiedziałam, jakby te olbrzymie drzazgi były żywymi stworzeniami i mogły mnie słyszeć. — Choć wyglądacie na zniszczone, spalone i zwęglone, musiała w was pozostać jakaś iskra płynąca z waszej wspólnoty u podstawy wiernych, dobrych korzeni; nie okryjecie się już nigdy zielonym listowiem, nigdy już ptaki nie uwiją gniazd, nie zaśpiewają pieśni w waszych gałęziach, czas wesela i miłości przeminął dla was, nie jesteście jednak opuszczone: każde z was ma współczującego towarzysza w godzinie śmierci." Gdym na nie patrzyła, księżyc na jedną chwilę ukazał się między obiema częściami pnia. Krąg jego był krwawy, na wpół zamglony; zdawał się rzucać na mnie jakieś złowrogie spojrzenie i zaraz znów zasnuł się głęboką falą chmur. Wiatr ucichł na moment dokoła Thornfield, ale w oddali nad lasami, nad wodami zawodził smętnym, ponurym jękiem. Smutno było go słuchać. Ruszyłam dalej.

Tu i tam błądziłam po sadzie; zbierałam jabłka gęsto opadłe pod drzewami; potem zajęłam się przebieraniem dojrzałych od niedojrzałych, odniosłam je do domu i schowałam do spiżarni. Potem poszłam do biblioteki przekonać się, czy rozpalono ogień w kominku, gdyż chociaż było lato, wiedziałam, że w taki chmurny dzień pan Rochester rad powita przyjazny kominek. Owszem, ogień już się dobrze palił. Przysunęłam fotel i stół przed kominek, spuściłam storę, kazałam przynieść świece gotowe do zapalenia. Coraz niespokojniejsza, po ukończeniu tych przygotowań nie mogłam usiedzieć na miejscu ani nawet pozostać w domu. Mały zegar stojący w pokoju i stary zegar w hallu równocześnie wybiły dziesiątą.

„Jak późno się robi! — westchnęłam. — Pobiegnę do bramy; księżyc ukazuje się chwilami, stamtąd widać duży kawał drogi. Może on już nadjeżdża; spotkawszy go oszczędzę sobie kilku minut niespokojnego oczekiwania."

Wiatr szumiał głośno w wielkich drzewach okalających bramę, ale droga, jak okiem sięgnąć na prawo i na lewo, była cicha i pusta; kiedy księżyc wyzierał, przemykały po niej cienie chmur, poza tymi chwilami wyglądała jak długa blada linia bez żadnej poruszającej się drobiny.

Niemądra łza zaćmiła mi oczy, gdy tak patrzyłam, łza zawodu i niecierpliwości; wytarłam ją zawstydzona. Czekałam; księżyc zamknął się szczelnie w swojej komorze, zapuścił gęstą zasłonę chmur. Noc zapadła ciemna; deszcz przygnany wichurą zaczynał padać.

„Ach, żeby już przyjechał! Ach, żeby już przyjechał!" — zawołałam, zdjęta jakimś nerwowym lękiem.

Spodziewałam się jego przyjazdu przed herbatą, a teraz już było ciemno; cóż mogło go zatrzymać? Czy spotkał go jaki wypadek? Przypomniałam sobie znowu wydarzenie ostatniej nocy. Wytłumaczyłam je sobie jako przestrogę, jako zapowiedź nieszczęścia. Zdjął mnie lęk, że nadzieje moje są zbyt jasne, by mogły się urzeczywistnić; a tyle szczęścia zaznałam w ostatnich czasach, że pomyślałam, iż szczęście moje już dosięgło zenitu — i odtąd musi go ubywać.

„To trudno, ale ja nie mogę wracać do domu — pomyślałam — nie mogę zasiąść przy kominku, gdy on jest wystawiony na niepogodę; lepiej przemęczyć ciało niż dręczyć serce; wyjdę na drogę."

Ruszyłam z miejsca; szłam szybko, ale nie uszłam daleko; niebawem posłyszałam tupot kopyt końskich; jeździec się zbliżał w pełnym galopie; pies biegł obok niego. Precz, złe przeczucie! To on — siedzi na Mesrourze, za nim podąża Pilot. Zobaczył mnie, gdyż księżyc otworzył niebieskie okno wśród chmur i przepływał tę jasną przestrzeń. Rochester zdjął kapelusz i powiewał nim nad głową. Pobiegłam na jego spotkanie.

— A widzisz — zawołał wyciągając rękę i przechylając się z siodła — nie możesz się obejść beze mnie. to widoczne. Stań na końcu mego buta i podaj mi obie ręce. Wsiadaj!

Usłuchałam; radość uczyniła mnie zwinną; wskoczyłam na siodło przed nim. Dostał mi się na powitanie serdeczny pocałunek i trochę triumfujących przechwałek, które przełknęłam. Pohamował się w swoim rozradowaniu, pytając:

— Ale czy się co stało, Żanetko, żeś wyszła spotkać mnie o takiej godzinie? Czy stało się co złego?

— Nie, ale myślałam, że pan już nigdy nie przyjedzie. Nie mogłam znieść czekania na pana w domu, zwłaszcza przy tym deszczu i wietrze.

— Deszcz i wiatr, doprawdy! Tak, ty ociekasz wodą jak syrena; zaciągnij mój płaszcz dokoła siebie. Ale zdaje się, że masz gorączkę, Jane: twoja twarz i ręce pałają. Jeszcze raz cię pytam, czy się co stało?

— Teraz już nic; ani się nie baję, ani nie jestem nieszczęśliwa.

— Ale bałaś się? Ale byłaś nieszczęśliwa?

— Tak, trochę; ale o tym wszystkim jednak opowiem panu po trosze i zapewne wyśmieje mnie pan tylko.

— Wyśmieję cię serdecznie, niech tylko jutro przeminie; do tego czasu nie mam zupełnej pewności, czy mi się nie wymkniesz. Tyżeś to, coś przez ten ubiegły miesiąc była śliska jak węgorz, a ciernista jak dzika różyczka? Nie mogłem cię palcem, dotknąć, tak kłułaś, a teraz, wydaje mi się, że tulę w objęciach zbłąkane jagnię. Wyszłaś z szopy, żeby odszukać swojego pasterza, czy tak, Jane?

— Tęskno mi było za panem, ale niech pan nie triumfuje. Otóż jesteśmy w Thornfield; niech mi panpomoże zsiąść.

Postawił mnie na ziemi. Gdy John odebrał konia, a ja weszłam z nim do hallu, kazał mi prędko przebrać się w suche rzeczy i wrócić do niego do biblioteki Jeszcze mnie zatrzymał, gdy zmierzałam ku schodom, i wymógł na mnie obietnicę, żenie zabawię długo;toteż pośpieszyłam się; w pięć minut byłam, z powrotem. Zastałam go przy kolacji.

— Usiądź, Jane, i dotrzymuj mi towarzystwa. Da Bóg; będzie ta twoja ostatnia: wieczerza przed odjazdem stąd na długo.

Usiadłam, ale powiedziałam, że nie mogę jeść.

— Czy dlatego, że cię czeka podróż? Czy myśl o tym, że masz jechać do Londynu, tak ci odbiera apetyt?

— Dziś wieczorem, nie widzę jasno, co mnie czeka. Zaledwie wiem, jakie myśli mam w głowie. Wszystko w życia wydaje mi się nierealne.

— Oprócz mnie: ja jestem dosyć realny; dotknij mnie!

— Pan więcej niż wszystko inne wydaje mi się jakąś zjawą; pan jest po prostu snem! Wyciągnął rękę śmiejąc się.

— Czy to sen? — zapytał wysuwając ją prosto przed moje oczy. Miał zaokrągloną, muskularną i silną rękę oraz długie, silne ramię.

— Tak, chociaż jej dotykam, tosen — odpowiedziałam odsuwając ją. — Czy para już więcej nie będzie jeść?

— Nie, Jane, skończyłem.

Zadzwoniłam i kazałam sprzątnąć tacę. Gdy pozostaliśmy znów sami, poprawiłam ogień i zajęłam niski stołeczek u kolan mojego pana.

— Już dochodzi północ — rzekłam.

— Tak; ale pamiętaj, Jane, żeś mi przyrzekła czuwać ze mną w przeddzień mojego ślubu.

— Tak, i dotrzymam przyrzeczenia; chętnie posiedzę jeszcze co najmniej z godzinę albo dwie; wcale nie mam ochoty kłaść się spać.

— Czy pokończyłaś wszystkie przygotowania?

— Wszystkie, proszę pana.

— I ja również — powiedział. — Załatwiłem wszystko i wyjedziemy z Thornfield jutro, w pół godziny po powrocie z kościoła.

— Bardzo dobrze, proszę pana.

— Z jakim nadzwyczajnym uśmiechem wypowiedziałaś te słowa „bardzo dobrze", Jane! Jak ci pałają rumieńce na policzkach i jak dziwnie błyszczą oczy! Czy aby dobrze się czujesz?

— Chyba tak.

— „Chyba tak"! Co ci jest? Powiedz mi, co czujesz.

— Nie mogę; żadne słowa nie potrafiłyby wyrazić mych uczuć. Pragnęłabym, aby ta godzina nie miała końca kto wie, jaki los przynieść może następna.

— To chorobliwe przywidzenia, Jane! Podnieciłaś się zbytecznie albo przemęczyłaś!

— A pan czy czuje się spokojny i szczęśliwy?

— Spokojny?... nie, ale szczęśliwy do głębi serca.

Podniosłam ku niemu wzrok, chcąc wyczytać na jego twarzy oznaki szczęścia; zarumieniona była i pełna ognia.

— Miej ufność we mnie, Jane — powiedział. — Ulżyj duszy, jeżeli ją ciężar jaki przygniata, podziel go ze mną. Czego się obawiasz?... Że nie okażę się dobrym mężem?

— To nawet przez myśl mi nie przeszło.

— Czy może lękasz się tej nowej sfery, w jaką masz wejść?... Albo nowego życia, które cię czeka?

— Nie.

— Stawiasz mnie wobec zagadki, Jane; twój wygląd i ton smutny, chociaż odważny, niepokoi mnie i sprawia mi przykrość. Pragnę wyjaśnienia.

— Więc niech pan słucha. Nie było pana w domu wczorajszej nocy.

— Tak, wiem; i wspomniałaś przed chwilą, że coś się stało podczas mej nieobecności; prawdopodobnie nic ważnego; dość, że cię to zaniepokoiło. Niechże usłyszę, co to takiego. Czy pani Fairfax powiedziała coś może? Albo posłyszałaś jakieś plotki służących?... Może coś uraziło twoje drażliwe poczucie godności?

— Nie, proszę pana.

Zaczęła bić dwunasta; zaczekałam, aż mały zegar wydzwonił ją srebrzyście, a wielki zegar ochrypłym, wibrującym tonem; potem ciągnęłam dalej:

— Przez cały dzień wczorajszy byłam bardzo zajęta i bardzo szczęśliwa wśród tej ciągłej krzątaniny; wcale mnie bowiem nie prześladują, jak pan przypuszcza, lęki co do tej przyszłej sfery itp. Uważam za wielkie szczęście cieszyć się nadzieją pożycia z panem, ponieważ pana kocham. Nie, niech mnie pan teraz nie pieści. Niech mi pan pozwoli mówić swobodnie. Wczoraj pełna byłam ufności w Opatrzność i wierzyłam, że wypadki układają się zarówno dla pańskiego, jak i mojego dobra. Był to piękny dzień, jeśli pan pamięta, spokojne powietrze, czyste niebo nie nasuwały ani cienia niepokoju o pańskie bezpieczeństwo i wygodę w podróży. Po herbacie przechadzałam się trochę, myśląc o panu. Czułam pana w myślach, tak blisko siebie, że prawie mi nie brakowało istotnej pańskiej obecności. Myślałam o czekającym mnie życiu — życiu z panem, szerszym i ruchliwszym od mojego własnego, jak głębina morska jest szersza od płytkiego łożyska wąskiego strumyka, który w nią wpada. Dziwiłam się, dlaczego moraliści nazywają ten świat dziką pustynią: dla mnie kwitł on jak róża. O zachodzie słońca oziębiło się, niebo powlokło się chmurami, wróciłam do domu. Sophie zawołała mnie na górę, żebym obejrzała ślubną suknię, którą właśnie przyniesiono, a pod nią, w pudle, znalazłam dar pański — ten welon, który w swojej książęcej hojności kazał pan przysłać z Londynu, postanowiwszy widocznie, skoro nie chciałam klejnotów, zmusić mnie fortelem do przyjęcia czegoś równie kosztownego. Uśmiechałam się rozwijając go i układałam w myśli, jak będę żartować z pana, jego arystokratycznych gestów i chęci przebrania plebejskiej narzeczonej za damę wysokiego rodu. Myślałam o tym, że zaniosę na dół do pana welon z gładkiego tiulu, który sama przygotowałam jako nakrycie dla mojej nisko urodzonej głowy, i że zapytam, czy to wystarcza dla kobiety, która nie może przynieść mężowi w posagu ani majątku, ani piękności, ani stosunków. Widziałam wyraźnie, jaką pan będzie miał minę; słyszałam pańskie gwałtowne republikańskie odpowiedzi i dumne twierdzenie, że nie potrzebuje pan ani majątku zwiększać, ani stanowiska swego podnosić przez ożenek dla pieniędzy albo dla tytułu.

— Jak ty mnie dobrze znasz, ty mała czarownico! — wtrącił pan Rochester. — Ale cóżeś znalazła w tym welonie oprócz haftów? Czy znalazłaś truciznę albo sztylet, że taką żałosną masz teraz minę?

— Nie, nie, oprócz subtelności i bogactwa wyrobu znalazłam tam tylko pychę Fairfaxa Rochestera; lecz to mnie nie przestraszyło, już oswoiłam się z tym demonem. Ale ściemniło się, wiatr się zerwał, chociaż nie taki gwałtowny jak dzisiaj; smutno, ponuro zawodził, daleko bardziej niesamowicie. Zatęskniłam do pana. Weszłam do tego pokoju i widok pustego fotela i kominka bez płonącego ognia wionął ku mnie chłodem. Położyłam się spać, ale czas jakiś nie mogłam zasnąć. Trapił mnie niepokój, nurtowało podniecenie. Wichura wzmagała się, i zdawało mi się, że przygłusza jakiś inny, posępny głos. Czy ten głos płynął z domu, czy z zewnątrz, tego na razie nie mogłam rozróżnić, ale powracał, niewyraźny, a jednak żałosny, ilekroć przycichał wiatr; nareszcie wytłumaczyłam sobie, że to gdzieś daleko pies wyje. Rada byłam, gdy w końcu przestał. Gdy zasnęłam, prześladowała mnie dalej we śnie ciemna, wietrzna noc. W dalszym też ciągu bardzo pragnęłam być z panem, odczuwałam takie dziwne, żałosne wrażenie, że przegradza nas jakaś zapora. Śniło mi się z początku, że szłam wzdłuż zakrętów jakiejś nieznanej drogi, otaczała mnie ciemność zupełna, deszcz mnie smagał; krępował mnie ciężar, gdyż niosłam małe dziecko: bardzo małe stworzenie, za małe i za słabe, by mogło samo chodzić, a drżało ono w moich zziębniętych rękach i boleśnie kwiliło. Pomyślałam, że pan wyprzedza mnie o duży kawał drogi; toteż natężałam wszystkie siły, by pana dogonić; czyniłam daremne wysiłki, by wymówić pańskie imię i błagać, by pan się zatrzymał; jednakże byłam skrępowana w ruchach, a głos mój zamierał bez słów; pan tymczasem, czułam to, usuwał się z każdą chwilą coraz dalej, coraz dalej...

— I te sny jeszcze teraz ciążą ci na sercu, Jane, chociaż jestem tak blisko ciebie? Ty małe nerwowe stworzenie! Zapomnij o przywidzeniach, myśl tylko o szczęściu, które jest na jawie. Powiadasz, że mnie kochasz, Żanetko; ja o tym nie zapomnę i ty temu nie możesz zaprzeczyć. Te słowa nie zamarły, nie wypowiedziane, na twoich ustach. Słyszałem je, wyraźne, jasne, może odrobinę zbyt uroczyste, ale jak muzyka słodkie: „Uważam za wielkie szczęście cieszyć się nadzieją pożycia z panem, ponieważ pana kocham." Więc ty mnie kochasz, Jane? Powtórz mi to.

— Kocham, panie, kocham całym sercem!

— No tak, to dziwne — powiedział po paru minutach milczenia — ale to zdanie przeniknęło mnie boleśnie. Dlaczego? Chyba dlatego, że wymówiłaś je z taką powagą, z takim religijnym przejęciem, a wzrok twój, wzniesiony ku mnie, miał najgłębszy wyraz wiary, prawdy i oddania; to trochę tak, jak gdyby duch jakiś stanął przy mnie. Przybierz złośliwą minkę, Jane, tak jak ty to umiesz; zdobądź się na taki przekorny, wyzywający uśmieszek; powiedz, że mnie nie cierpisz, drażnij mnie, dokuczaj, rób, co chcesz, tylko mnie nie wzruszaj; wolałbym, żebyś mnie rozgniewała, niż nastrajała smutnie.

— Będę pana drażniła, będę panu dokuczała do syta, niech tylko dokończę swego opowiadania; ale proszę mnie wysłuchać do końca.

— Myślałem, żeś mi już wszystko opowiedziała. Myślałem, że źródłem twej melancholii był sen. Potrząsnęłam głową.

— Jak to? Jest tam coś więcej? Ale ja nie uwierzę, żeby to było coś ważnego. Z góry przestrzegam cię, że będę niedowiarkiem. Mów dalej.

Zaniepokojona jego mina, trochę lękliwa niecierpliwość tonu dziwiły mnie; mimo to mówiłam dalej:

— Śniło mi się potem, że Thornfield Hall było straszną ruiną, schroniskiem nietoperzy i sów. Śniło mi się, że z całego okazałego frontu pozostał tylko cienki mur, bardzo wysoki i wyglądający bardzo krucho. Błądziłam w noc księżycową po zarosłym trawą wnętrzu; tu potykałam się o marmurowy kominek, tam o odłamek spadłego gzymsu. Owinięta w szał, wciąż niosłam to nieznane małe dziecko; nie mogłam go nigdzie położyć, choć bolały mnie ramiona i chociaż ciężar jego opóźniał moje kroki, musiałam je piastować. W odległości, na drodze usłyszałam galop konia; byłam pewna, że to pan, a pan wyjeżdżał na wiele lat i do dalekiego kraju. Wdrapywałam się na cienki mur z szalonym, niebezpiecznym pośpiechem, pragnąc ze szczytu jeszcze dojrzeć pana na chwilę. Kamienie usuwały się spod moich nóg, gałęzie bluszczu, których się chwytałam, urywały się, dziecko w przerażeniu ściskało mnie za szyję i prawie dusiło; na koniec wydostałam się na szczyt. Ujrzałam pana jak plamkę na białej linii drogi, plamkę coraz niniejszą i mniejszą. Wiatr wiał tak silny, że nie mogłam ustać, usiadłam na wąskim murze, uspokajałam na kolanach przestraszone dziecko; postać pana mignęła na zakręcie drogi; pochyliłam się naprzód, żeby ostatni raz pana zobaczyć; mur zaczął się kruszyć, dziecko zsunęło mi się z kolan, straciłam równowagę, spadłam i obudziłam się.

— No, teraz, Jane, to już chyba koniec.

— Koniec wstępu, proszę pana; opowiadanie dopiero przyjdzie. Przy przebudzeniu błysk światła olśnił mi oczy. Pomyślałam: „O, to już dzień!" Omyliłam się jednak, było to tylko światło świecy. Przypuszczałam, że to Sophie weszła. Na toaletce stała świeca, a drzwi szafy, w której przed pójściem spać powiesiłam ślubną suknię i welon, były otwarte. Usłyszałam tam szelest i zapytałam: „Co tam Sophie robi?" Nikt mi nie odpowiedział, ale jakaś postać wysunęła się zza szafy, wzięła świecę, podniosła ją do góry i oglądała suknię wiszącą na wieszadle. „Sophie! Sophie!" zawołałam znowu i znowu zaległo milczenie. Siadłam na łóżku, pochyliłam się naprzód: najpierw ogarnęło mnie zdziwienie, potem oszołomienie, w końcu mróz przeszedł mi po kościach. Panie Rochester, to nie była Sophie, to nie była Lea ani pani Fairfax; to nie była — nie, byłam tego i jestem dotąd pewna — to nie była nawet ta dziwna kobieta, Gracja Poole!

— Musiała to być jedna z nich — przerwał mój pan.

— Nie, proszę pana, uroczyście pana zapewniam, że nie. Postaci, która teraz stała przede mną, nigdy dotąd nie widziałam w obrębie Thornfield Hall; jej wzrost i zarys, wszystko to było nowe dla mnie.

— Opisz ją, Jane.

— Była to kobieta wysoka i tęga, z długimi, gęstymi, ciemnymi włosami, opadającymi jej na plecy. Nie wiem, jakie ubranie miała na sobie; było to coś białego i prostego, ale czy to była suknia, prześcieradło czy koszula, nie wiem.

— Czy widziałaś jej twarz?

— Z początku nie. Ale po chwili wzięła mój welon z miejsca, gdzie wisiał, podniosła go w górę, patrzyła na niego długo, a potem zarzuciła go sobie na głowę i obróciła się do zwierciadła. W tej chwili zobaczyłam odbicie jej twarzy i jej rysów zupełnie dokładnie w ciemnym podłużnym zwierciadle!

— Jakież one były?

— Straszne i widmowe. O panie, ja nigdy nie widziałam podobnej twarzy! Była to twarz bez koloru... była to twarz dzika. Pragnęłabym zapomnieć o tych toczących się błędnie zaczerwienionych oczach, o tej okropnej sinej obrzmiałości rysów!

— Duchy zazwyczaj bywają blade.

— Ten był fioletowy; usta miał nabrzmiałe i ciemne; czoło zmarszczkami poryte; czarne brwi wysoko podniesione ponad krwią nabiegłymi oczami. Czy mam panu powiedzieć, kogo przypominała mi ta twarz?

— Powiedz.

— Diabelskie widmo... upiora.

— Ach!... I cóż ona zrobiła?

— Zdjęła mój welon ze swej strasznej głowy, rozdarła go na dwie połowy i rzuciwszy na ziemię deptała po nim.

— A potem?

— Odsunęła zasłonę okna i wyjrzała; może zobaczyła, że świt już bliski, gdyż, wziąwszy świecę, cofnęła się ku drzwiom. Tuż przy moim łóżku postać ta stanęła; ogniste oczy wpatrzyły się we mnie, przybliżyła świecę tuż do mojej twarzy i zdmuchnęła ją przed moimi oczyma. Czułam, że ohydna jej twarz pochyla się nad moją, i straciłam przytomność; po raz drugi w moim życiu, tylko po raz drugi, straciłam przytomność z przerażenia.

— Kto był przy tobie, gdy odzyskałaś zmysły?

— Nikt, proszę pana, tylko jasny dzień. Wstałam, oblałam zimną wodą głowę i twarz, napiłam się zimnej wody; czułam, że jakkolwiek osłabiona, nie jestem chora, i postanowiłam, że nikomu nie powiem o tym zjawisku, tylko panu jednemu. A teraz proszę, niech mi pan powie, kim jest ta kobieta.

— To twór nadmiernie podnieconego mózgu, bądź pewna. Będę się musiał starannie opiekować tobą, mój skarbie; nerwy takie jak twoje nie znoszą szorstkiego dotknięcia.

— Proszę mi wierzyć, moje nerwy to nie zawiniły; to było coś realnego; ten fakt istotnie się wydarzył.

— A twoje poprzednie sny czv także były realne? Czy Thornfield Hall jest rudną? Czy rozłączają nas niezwyciężone przeszkody? Czy opuszczam ciebie bez łzy, bezpocałunku, bez słowa?

— Dotychczas jeszcze nie.

— Czy zamierzam to uczynić? Ale już zaczął się dzień, który nierozerwalnie ma nas związać; a gdy raz będziemy złączeni, nie powtórzą się te imaginacyjne strachy, na to ci daję słowo.

— Imaginacyjne strachy! Pragnęłabym uwierzyć, że to tylko to pragnęłabym tego więcej teraz niż kiedykolwiek, skoro nawet pan nie może mi wyjaśnić tajemnicy tego okropnego gościa.

— A skoro ja tego uczynić nie mogę, Jane. więc nie mogła to być realna istota.

— Ależ gdy powiedziałam sobie to samo, wstawszy dziś rano, i gdy rozejrzałam się po pokoju, czerpiąc odwagę i pociechę z miłego wyglądu znajomych rzeczy w pełnym świetle dnia, ujrzałam na podłodze to, co wyraźnie zadało kłam mojemu przypuszczeniu, ujrzałam welon rozdarty na dwie połowy!

Czułam, że pan Rochester drgnął i zatrząsł się; szybko chwycił mnie w objęcia.

— Bogu niech będą dzięki — zawołał — że jeżeli coś złośliwego zbliżyło się do ciebie wczrajszej nocy, welon tylko na tym ucierpiał. Och, gdy pomyślę, co mogło się było zdarzyć!

Oddychał szybko i tak silnie przyciskał mnie do piersi, że tchu prawie niemogłam złapać. Po paru minutach milczenia mówił dalej, już pogodnie:

— Ja ci to wszystko wytłumaczę. To był półsen, półjawa. Pewna kobieta, nie wątpię o tym, weszła do twojego pokoju: a tą kobietą była — musiała być — Gracja Poole. Ty sama nazywasz ją dziwną istotą; po tym wszystkim, co o niej wiesz, masz prawo tak ją nazywać. Co ona zrobiła mnie? Co zrobiła Masonowi? W stanie takiego półsnu-półjawy zauważyłaś jej wejście i jej czynności. Ale tak jak byłaś rozgorączkować na, prawie w malignie, przypisałaś jej wygląd diabelskiej zjawy, różny odjej prawdziwego wyglądu. Długie, rozczochrane włosy, obrzękła sina twarz, przesadnie wielki wzrost to była złuda wyobraźni, to był wynik nocnej zmory; złośliwe podarcie welonu jest prawdą i to do niej podobne. Pojmuję, że chciałabyś mnie zapytać, dlaczego taką kobietę trzymam w moim domu. W rok po naszym ślubie powiem ci to, ale nie teraz. Czy jesteś zadowolona, Jane? Czy zgadzasz się na to moje wyjaśnienie tajemnicy?

Zastanowiłam się i rzeczywiście Wydało mi się ono jedynie możliwe. Zadowolić mnie ono nie mogło, ale chcąc zrobić przyjemność mojemu panu, udałam, że tak. Ulgę mi to jednakie przyniosło; toteż odpowiedziałam mu zdecydowanym uśmiechem. A ponieważ dawno już minęła pierwsza, zaczęłam się zbierać do odejścia.

— Czy Sophie śpi z Adelką w dziecinnym pokoju? — zapytał, gdy zapalałam świecę.

— Tak.

— A w łóżeczku Adelki znajdzie się dość miejsca dla ciebie. Musisz się dzisiaj przespać z nią razem, Jane; nie dziw, że cię zdenerwował wypadek, o którym mi opowiedziałaś, toteż wolałbym, żebyś nie spała dziś sama. Przyrzeknij mi, że pójdziesz do dziecinnego pokoju.

— Uczynię to z największą chęcią, proszę pana.

— I zamknij drzwi bezpiecznie od środka. Obudź Sophie, gdy pójdziesz na górę, pod pozorem, że chcesz ją prosić, by cię jutro Wcześnie obudziła, gdyż musisz być ubrana i zjeść śniadanie przed ósmą. A teraz już żadnych ponurych myśli... odpędź smutki i troski, Żanetko! Czy słyszysz, jak wiatr przycichł, jak łagodnie szemrze? I deszcz już nie bije w szyby. Spójrz — rzekł podnosząc storę — jaka piękna noc.

I tak też było. Połowa nieba była zupełnie czysta: chmury, skupiając się teraz przed wiatrem, który zmienił się na zachodni, pomykały ku wschodowi w długich, osrebrzonych zwałach. Spokojnie świecił księżyc.

— No i cóż — powiedział pan Rochester, patrząc mi w oczy pytającym spojrzeniem. — Jakże się teraz czuje moja Żanetka?

— Noc jest pogodna i ja również.

— I nie będziesz dziś śniła o rozłączeniu i zgryzotach, ale o szczęściu w miłości i radosnym połączeniu!

Ta przepowiednia do połowy się tylko ziściła; nie śniłam istotnie o smutkach, ale też nie o radości, gdyż w ogóle nie spałam tej nocy. Z małą Adelką w objęciach, śledziłam sen dziecka — taki spokojny, beznamiętny, niewinny — i czekałam, czy rychło dzień nadejdzie. Trzeźwa, z pobudzonym w sobie życiem, skoro tylko słońce wstało, wstałam i ja. Pamiętam, że Adelka tuliła się do mnie, gdy ją opuszczałam; pamiętam, że ucałowałam ją, zdejmując jej rączki z mej szyi, i płakałam nad nią z dziwnym wzruszeniem, i uciekłam lękając się, by moje łkanie nie przerwało jej zdrowego spoczynku. Wydała mi się symbolem minionego życia, a ten, na którego spotkanie miałam się teraz przystroić, ten budzący we mnie lęk, lecz uwielbiany człowiek, uosabiał dla mnie nie znaną mi przyszłość.

 







Дата добавления: 2015-09-04; просмотров: 406. Нарушение авторских прав; Мы поможем в написании вашей работы!



Картограммы и картодиаграммы Картограммы и картодиаграммы применяются для изображения географической характеристики изучаемых явлений...

Практические расчеты на срез и смятие При изучении темы обратите внимание на основные расчетные предпосылки и условности расчета...

Функция спроса населения на данный товар Функция спроса населения на данный товар: Qd=7-Р. Функция предложения: Qs= -5+2Р,где...

Аальтернативная стоимость. Кривая производственных возможностей В экономике Буридании есть 100 ед. труда с производительностью 4 м ткани или 2 кг мяса...

Классификация потерь населения в очагах поражения в военное время Ядерное, химическое и бактериологическое (биологическое) оружие является оружием массового поражения...

Факторы, влияющие на степень электролитической диссоциации Степень диссоциации зависит от природы электролита и растворителя, концентрации раствора, температуры, присутствия одноименного иона и других факторов...

Йодометрия. Характеристика метода Метод йодометрии основан на ОВ-реакциях, связанных с превращением I2 в ионы I- и обратно...

Решение Постоянные издержки (FC) не зависят от изменения объёма производства, существуют постоянно...

ТРАНСПОРТНАЯ ИММОБИЛИЗАЦИЯ   Под транспортной иммобилизацией понимают мероприятия, направленные на обеспечение покоя в поврежденном участке тела и близлежащих к нему суставах на период перевозки пострадавшего в лечебное учреждение...

Кишечный шов (Ламбера, Альберта, Шмидена, Матешука) Кишечный шов– это способ соединения кишечной стенки. В основе кишечного шва лежит принцип футлярного строения кишечной стенки...

Studopedia.info - Студопедия - 2014-2024 год . (0.013 сек.) русская версия | украинская версия