Студопедия — ROZDZIAŁ XXVI
Студопедия Главная Случайная страница Обратная связь

Разделы: Автомобили Астрономия Биология География Дом и сад Другие языки Другое Информатика История Культура Литература Логика Математика Медицина Металлургия Механика Образование Охрана труда Педагогика Политика Право Психология Религия Риторика Социология Спорт Строительство Технология Туризм Физика Философия Финансы Химия Черчение Экология Экономика Электроника

ROZDZIAŁ XXVI






 

Sophie przyszła ubrać mnie o siódmej; bardzo długo spełniała swoje zadanie, tak długo, że aż pan Rochester, zniecierpliwiony widać tym zwlekaniem, przysłał zapytać, dlaczego nie przychodzę. Przypinała mi właśnie broszką do włosów welon (ten prosty tiulowy); jak mogłam najprędzej, wymknęłam się z jej rąk.

— Niech pani zaczeka! — zawołała po francusku. — Niech się pani przejrzy w lustrze! Ani razu pani nie spojrzała!

Obróciłam się przeto w drzwiach i spojrzałam w lustro: ujrzałam jakąś postać w strojnej sukni i welonie, tak niepodobną do mnie, że wydała mi się niemal obrazem kogoś obcego. „Jane!" — usłyszałam wołanie i pośpieszyłam na dół. U stóp schodów powitał mnie pan Rochester.

— Maruda! — rzekł — ja tu płonę z niecierpliwości, a ty tak zwlekasz!

Zaprowadził mnie do jadalni, obejrzał bystro od stóp do głów, oświadczył, że jestem,,jasna jak lilia i nie tylko dumą jego życia, ale radością jego oczu", po czym zapowiedział, że daje mi tylko dziesięć minut na zjedzenie śniadania, i zadzwonił. Zjawił się niedawno przyjęty lokaj.

— Czy John przygotował powóz?

— Tak, proszę pana.

— A kufry czy zniesione na dół?

— Właśnie w tej chwili je znoszą.

— Idź do kościoła, przekonaj się, czy pan Wood (pastor) i kościelny już tam są; wracaj i powiedz mi.

Kościół, jak czytelnikowi wiadomo, był tuż za bramą; służący niebawem powrócił.

— Pan Wood jest w zakrystii, proszę pana; ubiera się w komżę.

— A powóz?

— John zaprzęga konie.

— Nie będziemy go potrzebowali do kościoła, ale musi być gotów z chwilą, gdy powrócimy; wszystkie pudła i kufry ułożone i przywiązane, a stangret na koźle.

— Słucham pana.

— Jane, jesteś gotowa?

Wstałam. Nie było drużbów ani druhen, nie było żadnych krewnych, nikogo prócz pana Rochestera i mnie. Pani Fairfax stała w hallu, gdyśmy przechodzili. Byłabym chętnie do niej przemówiła, ale ręka moja była w żelaznym uścisku; pan Rochester ciągnął mnie tak, że ledwo zdołałam nadążyć a widząc jego twarz czułam, że nie zniesie pod żadnym pozorem ani sekundy opóźnienia. Nie wiem, czy kiedy inny pan młody wyglądał tak jak on — taki skupiony w swoim zamiarze, tak groźnie zdecydowany, a przy stanowczości na czole z takimi płomieniami i blaskami w oczach.

Nie wiem, czy była pogoda, czy słota; idąc ścieżką nie patrzałam ani na niebo, ani na ziemię; serce moje przeszło, w oczy, a oczy moje tkwiły w nim. Chciałam ujrzeć tę rzecz niewidzialną, w której zdawał się topić spojrzenie nienawistne i groźne, odgadnąć te myśli, których sile przeciwstawiał wyzwanie i opór.

U furtki cmentarza kościelnego przystanął; spostrzegł, że jestem zupełnie bez tchu.

— Jakiż ja jestem okrutny w miłości! — powiedział. — Zaczekaj chwilkę, oprzyj się o mnie, Jane!

I teraz już mogę sobie przypomnieć widok starego domu Bożego wznoszącego się przede mną, jakąś wronę okrążającą jego wieżę, a w głębi czerwonawe niebo poranne. Pamiętam też trochę zielone mogiły i nie zapomniałam o dwóch postaciach łudzi obcych, błądzących wśród tych zielonych wzgóreczków i odczytujących napisy na kilku omszałych kamieniach grobowych. Zauważyłam ich, ponieważ, zobaczywszy nas, poszli za tylną ścianę kościoła, skąd byłam pewna, że bocznym wejściem wejdą do kościoła i będą świadkami ceremonii. Pan Rochester ich nie spostrzegł; poważnie wpatrywał się w moją twarz, z której widocznie krew chwilowo uciekła, gdyż czułam pot na czole, chłód ust i policzków. Gdy niebawem przyszłam do siebie, poszedł ze mną wolno ścieżką ku wejściu.

Weszliśmy do cichej, skromnej świątyni: kapłan czekał w białej komży przy niskim ołtarzu, obok niego kościelny. Cicho było wokół; dwa cienie tylko poruszały się w odległym kącie. Przypuszczenia moje były trafne; dwaj obcy wsunęli się przed nami i teraz, odwróceni do, nas plecami, stali przed grobową niszą Rochesterów i przez barierkę przyglądali się staremu marmurowemu grobowcowi, gdzie anioł klęczący strzegł szczątków Damera de Rochester, poległego pod Marston Moor w wojnie domowej, i Elżbiety, jego żony.

Uklękliśmy przed ołtarzem. Słysząc ostrożne kroki za sobą, spojrzałam przez ramię: jeden z obcych panów zbliżał się ku ołtarzowi. Zaczął się obrzęd ślubny. Kapłan odczytał wytłumaczenie związku małżeńskiego, po czym postąpiwszy jeszcze krok naprzód, nachylił się lekko ku panu Rochesterowi i ciągnął dalej:

— Żądam, tego i kładę na sumieniu wam obojgu (tak jak odpowiadać będziecie w dzień straszliwego sądu, gdy tajemnice serc wszelkich będą odkryte), ażebyście, jeżeli które z was wie o przeszkodzie, dla której nie możecie, być prawnie małżeństwem związani, teraz to wyznali; gdyż bądźcie tego pewni, że ci, którzy połączyli się inaczej, niż słowo Boże dozwala, nie są połączeni przez Boga ani też małżeństwo ich nie jest prawowite.

Zatrzymał się wedle zwyczaju. Czyż pauzę po tym zdaniu przerywa, kiedykołwiek odpowiedź? Może raz na sto lat. Toteż duchowny, który oczu nie oderwał od książki i zatrzymał się tylko na chwilę, już wyciągnął rękę ku panu Rochesterowi, już otwierał usta, by wypowiedzieć pytanie; „Czy masz wolną i nieprzymuszoną wolę pojąć tę kobietę za małżonkę?" — gdy wyraźny głos odezwał się w pobliżu:

— Małżeństwo zawarte być nie może; oświadczam, żeistnieje przeszkoda.

Kapłan podniósł wzrok na mówiącego i stał niemy; kościelny również; pan Rochester zachwiał się, jak gdyby ziemia zatrzęsła mu się pod stopami; stanąwszy mocniej i nie odwracając głowy ani oczu powiedział:

— Proszę kontynuować.

Głębokie milczenie zapadło, gdy wymówił te słowa cichym tonem. Po chwili pan Wood przemówił:

— Nie mogę kontynuować, dopóki nie zbadam tego oświadczenia i nie przekonam się, czy to prawda, czy fałsz.

— Małżeństwo nie może dojść do skutku — odezwał się głos za nami. — Mam możność udowodnić to, co twierdzę: istnieje niepokonalna przeszkoda.

Pan Rochester słyszał, ale nie zważał na to, co słyszy. Stał uparty, sztywny, bez ruchu, pochwycił tylko moją rękę. Ach, jakiż gorący, jakiż silny był to uścisk; jakże jego blade, stanowcze, szerokie czoło wyglądało w tej chwili, jakby z marmuru wykute! Jakże błyszczały jego oczy, spokojne i czujne, a jednak jakby oszalałe w głębi!

Widać było, że pan Wood nie wiedział, co ma począć.

— Jakiegoż rodzaju jest ta przeszkoda? — zapytał. — Może da się ona obejść... może jakoś wytłumaczyć?

— Wątpię — brzmiała odpowiedź. — Nazwałem ją „niepokonalną", a mówię na pewnej podstawie.

Mówca wysunął się naprzód i oparł o galeryjkę. Ciągnął dalej, wymawiając każde słowo wyraźnie, spokojnie, dobitnie, chociaż niegłośno:

— Przeszkoda po prostu polega na tym, że wchodzi tu w grę poprzednie małżeństwo. Pan Rochester ma żonę w danej chwili żyjącą.

Wszystkie nerwy na dźwięk tych cicho wymówionych słów szarpnęły się we mnie, jak nigdy nie szarpnął nimi huk pioruna; mróz ani ogień nigdy tak gwałtownie na bieg krwi mej nie podziałały. Opanowałam się jednakże; nie groziło mi omdlenie. Spojrzałam na pana Rochestera; przyciągnęłam do siebie jego spojrzenie. Cała jego twarz była jak bezbarwna skała; w oczach lśniła iskra i taił się piorun. Nie zaprzeczał niczemu — zdawało się, że wyzywa świat cały. Bez słów, bez uśmiechu, jak gdyby nie rozpoznawał we mnie ludzkiej istoty, objął mnie tylko wpół ramieniem i przykuł do swego boku.

— Kto pan jest? — zapytał obcego.

— Nazywam się Briggs, jestem prawnikiem z Londynu.

— I chce mi pan narzucić żonę?

— Chcę panu przypomnieć o istnieniu pańskiej małżonki, którą prawo uznaje, choć pan jej nie uznaje.

— Zechciej mi pan udzielić bliższych szczegółów, jakie jej imię, rodzina, miejsce zamieszkania.

— Oczywiście.

Pan Briggs wydobył papier z kieszeni i przeczytał urzędowym, nosowym głosem:

— „Twierdzę i mogę przedstawić na to dowody, że dwudziestego października roku (tu była data o piętnaście lat wcześniejsza) Edward Fairfax Rochester z Thornfield Hall w hrabstwie X i z Ferndean Manor w hrabstwie N w Anglii pojął za żonę siostrę moją, Bertę Antoninę Mason, córkę Jonasza Masona, kupca, i Antoniny, jego żony Kreolki, w kościele N w Spanish Town na Maderze. Akt ślubny wniesiony został do ksiąg kościelnych tegoż kościoła, kopia jego jest obecnie w moim posiadaniu. Podpis: Ryszard Mason."

— O ile to jest dokument autentyczny, może on dowodzić, że byłem ożeniony, ale nie dowodzi, że kobieta, wymieniona jako moja żona, żyje dotychczas.

— Żyła trzy miesiące temu — odpowiedział prawnik.

— Skąd panu o tym wiadomo?

— Mam na to świadka, którego świadectwu nawet pan chyba nie zaprzeczy.

— Proszę, niech go pan przedstawi albo ruszaj pan do diabła!

— Najpierw go przedstawię, jest tutaj obecny. Panie Mason, bądź pan łaskaw przyjść tu bliżej.

Pan Rochester na dźwięk tego imienia zaciął zęby; przejął go jakiś konwulsyjny dreszcz; będąc tak blisko, tuż przy nim, odczułam ten wstrząs furii i rozpaczy. Drugi z dwu obcych, który dotychczas pozostawał w tyle, teraz postąpił naprzód; blada twarz wychyliła się sponad ramienia prawnika — tak, to był Mason. Pan Rochester odwrócił się i przeszył go wzrokiem. Oczy jego, jak często wspominałam, były czarne; teraz w ich ponurej czerni błyskało jakieś rdzawe, a raczej krwawe światło. Twarz jego zarumieniła się, jak gdyby śniade policzki i blade czoło rozżarzyły się płomieniem ognia płynącego z serca. Podniósł silne ramię i byłby uderzył Masona, byłby go rzucił na posadzkę kościoła i zabił może zapamiętałym ciosem, gdyby nie to, że Mason się cofnął, wydając słaby okrzyk: „O wielki Boże!" Pogarda ostudziła gniew pana Rochestera, pasja jego zamarła jak pod mrożącym powiewem, zapytał tylko:

— I cóż ty masz do powiedzenia?

Zbielałe wargi Masona wyszeptały jakąś niezrozumiałą odpowiedź.

— Diabli nadali, że też ty nie potrafisz odpowiedzieć wyraźnie. Jeszcze raz pytam, co ty masz do powiedzenia?

— Panie, panie — przerwał duchowny — niech pan nie zapomina, że pan jest w świątyni! — po czym zwracając się do Masona zapytał łagodnie: — Co panu wiadomo o tym, czy żona tego pana żyje, Czy też nie?

— Odwagi — nalegał prawnik — niechże pan mówi!

— Żyje i mieszka teraz w Thornfield Hall — wyraźniej już wykrztusił Mason. — Widziałem ją tego roku w kwietniu. Jestem jej bratem.

— W Thornfield Hall! — wykrzyknął kapłan. — Ależ to niemożliwe; jestem starym mieszkańcem tych stron, mój panie, i nigdy nie słyszałem o żadnej pani Rochester w Thornfield Hall!

Widziałam, jak posępny uśmiech wykrzywił usta pana Rochestera, gdy mruknął:

— Nie, na Boga! Postarałem się o to, by nikt nie słyszał o tym czy o niej pod tym nazwiskiem.

Zamyślił się, jak gdyby przez kilka minut sam z sobą się naradzał; po czym powziąwszy postanowienie wyjawił je:

— Dosyć tego! niech wszystko wyjdzie na jaw od razu jak wystrzelona kula z lufy!Panie Wood, proszę zamknąć księgę i zdjąć komżę; Johnie Green — zwrócił się do kościelnego — wyjdźcie z kościoła, nie będzie dzisiaj ślubu.

Kościelny posłusznie wyszedł. Pan Rochester mówił dalej śmiało, bez ogródek: — Bigamia to brzydkie słowo... ja jednak zamierzałem popełnić bigamię; los jednakże mnie przechytrzył czy też Opatrzność mnie powstrzymała, może ta ostatnia. W tej chwili niewiele lepszy jestem od diabła i, jak by mi to powiedział tu obecny pastor, zasługuję niewątpliwie na najsurowszy wyrok Boży, nawet na ognie piekielne, na wiekuiste potępienie. Panowie, mój plan został zburzony; to, co ten prawnik i jego klient mówią, jest prawdą: jestem żonaty, a kobieta, która została mi zaślubiona, żyje! Mówi pan, panie Wood, że pan nigdy nie słyszał o żadnej pani Rochester tam we dworze, przypuszczam jednak, że nieraz dawał pan posłuch pogłoskom o jakiejś tajemniczej wariatce, trzymanej tam pod kluczem i strażą. Niektórzy szeptali panu, że to moja przyrodnia siostra z nieprawego łoża, inni, że moja porzucona kochanka. Otóż teraz oznajmiam panu, że ona jest moją żoną poślubioną przeze mnie piętnaście lat temu — Bertą Mason, siostrą tego zucha, który teraz blady, drżący na całym ciele pokazuje, jakie odważne serce zdobić może mężczyznę. Nabierz otuchy, Dick!... nie bój się mnie!... tak jak bym nie uderzył kobiety, tak nie uderzyłbym i ciebie. Berta Mason jest obłąkana i pochodzi z obłąkańczej rodziny: idioci i wariaci przez trzy pokolenia. Matka jej, Kreolka, była nie tylko wariatką, ale i pijaczką, o czym dowiedziałem się już po ślubie, gdyż przedtem oni milczeli o tych tajemnicach rodzinnych. Berta, jako posłuszna córka, naśladowała swoją rodzicielkę tak w jednym, jak i w drugim. Uroczą miałem towarzyszkę: czystą, mądrą, skromną, możecie sobie wyobrazić, jaki szczęśliwy był ze mnie człowiek. Jakie bajeczne sceny przeżyłem! Jakie niebiańskie miałem życie, żebyście tylko wiedzieli! Ale nie potrzebuję dawać wam bliższych wyjaśnień. Panie Briggs, panie Wood, Ryszardzie, zapraszam was wszystkich, przyjdźcie do mojego domu i odwiedźcie pacjentkę pani Poole, a moją żonę! Zobaczycie, jakiego rodzaju istotę, oszukany, pojąłem w małżeństwo, i osądźcie, czy miałem prawo, czy nie powinienem był zerwać tego związku i szukać współżycia z człowiekiem. To dziewczątko — ciągnął dalej patrząc na mnie — tyle wiedziało co i pan, panie Wood, o tej wstrętnej tajemnicy; myślała, że wszystko załatwiam prawnie, że wszystko jest w porządku. Nie śniło się jej, że może być wciągnięta w fikcyjny związek z nieszczęśliwcem już związanym ze złą, obłąkaną i zbydlęconą istotą! Pójdźcie wszyscy, proszę, za mną!

Wciąż trzymając mnie silnie przy sobie wyszedł z kościoła; trzej panowie poszli za nami. Przed frontowymi drzwiami dworu stał powóz.

— Zabierz powóz do wozowni, John — rozkazał pan Rochester chłodno. — Nie będzie dzisiaj potrzebny.

Gdyśmy weszli, pani Fairfax, Adelka, Sophie i Lea wystąpiły naprzeciw nas z powitaniem i życzeniami.

— Idźcie każda w swoją drogę! — krzyknął pan domu. — Co mi po waszych życzeniach? Komu są potrzebne? Nie mnie! O piętnaście lat są spóźnione!

Przeszedł i zaczął wstępować na schody, wciąż trzymając moją rękę i wciąż dając tym panom znaki, by szli za nim, co też uczynili. Weszliśmy na pierwsze schody, przeszliśmy wzdłuż korytarza i stamtąd udaliśmy się na trzecie piętro. Niskie czarne drzwi, otworzone kluczem pana Rochestera, wpuściły nas do obwieszonego makatami pokoju z wielkim łożem i malowaną szafą.

— Znasz to miejsce, Ryszardzie — zwrócił się pan domu do Masona — ona cię tutaj pogryzła i pchnęła nożem.

Podniósł zasłonę ze ściany odkrywając drugie drzwi; te drzwi otworzył także. W pokoju bez okna palił się ogień, osłonięty wysoką i silną kratą, i lampa zawieszona u sufitu na łańcuchu. Gracja Poole nachylała się nad ogniem, widocznie gotując coś w garnuszku. W głębokim cieniu, w najdalszym końcu pokoju, postać jakaś biegała tam i z powrotem. Co to było, zwierzę czy ludzka istota, trudno było na pierwszy rzut oka rozpoznać; posuwało się to, zdaje się, na czworakach; parskało i mruczało jak dziwne jakieś dzikie zwierzę. Jednakże było ubrane, a obfitość ciemnych, siwiejących włosów, rozczochranych jak grzywa, zakrywała głowę i twarz.

— Dzień dobry, pani Poole! — przemówił pan Rochester. — Jak się pani miewa i jak się miewa dzisiaj pani pupilka?

— Mamy się nie najgorzej, dziękuję panu — odpowiedziała Gracja odstawiając ostrożnie garnuszek. — Trochę burkliwa, ale nie „szalejąca".

Dziki krzyk zadał kłam tej korzystnej ocenie. Ubrana hiena podniosła się i stała, wysoka, na tylnych łapach.

— Ach! panie, ona pana widzi! — zawołała Gracja — lepiej niech pan odejdzie.

— Tylko kilka chwil, Gracjo, musi pani pozwolić pozostać kilka chwil.

— A więc niechże pan uważa... Na miłość boską, niechże pan uważa!

Wariatka ryknęła; odgarnęła z twarzy splątane włosy i patrzyła dziko na gości. Poznałam tę fioletową twarz, te obrzękłe rysy. Pani Poole zbliżyła się.

— Usuń się, pani, z drogi — rzekł pan Rochester odpychając ją na bok — ona teraz chyba nie ma noża, a ja dobrze uważam.

— Nigdy się nie wie, co ona może mieć, proszę pana; ona jest taka przebiegła; to ponad siły człowieka zgłębić jej chytrość!

— Może byśmy już poszli? — szepnął Mason.

— A idźże do diabła! — ofuknął go szwagier.

— Uważać! — krzyknęła Gracja.

Trzej panowie cofnęli się równocześnie. Pan Rochester rzucił mnie poza siebie; wariatka skoczyła i ze złością chwyciła go za gardło przykładając zęby do jego policzka; zaczęła się walka, zmaganie. Była to wielka kobieta, wzrostem prawie dorównująca mężowi, a przy tym tęga; okazywała męską siłę w walce, parę razy omal że go nie zadusiła, mimo że on był taki mocny. Mógł był uwolnić się od niej jednym dobrze wymierzonym ciosem, ale nie chciał bić; chciał tylko poskromić ją siłą. W końcu unieruchomił jej ręce; Gracja Poole podała mu sznur, który miała w pogotowiu; skrępował ręce szalonej na plecach; przy pomocy dłuższego sznura, który też był pod ręką, przywiązał ją do krzesła. Wszystko to odbywało się wśród najdzikszych wrzasków i konwulsyjnych rzutów ciała obłąkanej. Pan Rochester, ukończywszy to zadanie, odwrócił się do widzów; popatrzył na nich z uśmiechem gorzkim i zrozpaczonym.

— Taka oto jest moja żona — powiedział. — Taki jest jedyny małżeński uścisk, jaki znać mi wolno... takie pieszczoty mają mnie cieszyć w wolnych chwilach! A tu oto jest to (tu położył rękę na moim ramieniu), co pragnąłem zdobyć — ta młoda dziewczyna, która tak poważna i spokojna stoi u wrót piekła i w skupieniu przygląda się szatańskim harcom. Upragniona mi była taka odmiana... Panie Wood, panie Briggs, popatrzcież, jaka różnica! Porównajcie te czyste oczy z tamtymi czerwonymi gałkami, tę twarz z tamtą maszkarą, tę postać z tamtą bezkształtną masą ciała, a potem sądźcie mnie, kapłanie Ewangelii i stróżu prawa, i pamiętajcie, że jak będziecie sądzili, tak będziecie sądzeni! A teraz odejdźcie, proszę! Muszę zamknąć swój skarb.

Usunęliśmy się wszyscy. Pan Rochester pozostał jeszcze na chwilę, by wydać jakieś polecenie Gracji Poole. Adwokat przemówił do mnie, gdy schodziliśmy ze schodów:

— Pani — rzekł — jest wolna od wszelkiego zarzutu; wuj pani ucieszy się, gdy się o tym dowie, o ile naturalnie będzie jeszcze żył, gdy pan Mason powróci na Maderę.

— Mój wuj! Co pan wie o nim? Czy pan go zna?

— Pan Mason go zna. Pan Eyre przez kilka lat był korespondentem jego firmy w Funchalu. Gdy wuj pani otrzymał list z wiadomością o zamierzonym małżeństwie pani z panem Rochesterem, pan Mason przypadkiem był właśnie u niego. Pan Eyre wspomniał o tej wiadomości, gdyż wiedział, że mój klient znał pana tego nazwiska. Pan Mason zdziwiony i zmartwiony, jak pani może to sobie wyobrazić, wyjawił istotny stan rzeczy. Wuj pani (przykro mi, że muszę to powiedzieć) jest obłożnie chory. Zważywszy istotę jego cierpienia — uwiąd starczy już mocno posunięty — trudno się spodziewać, by się mógł jeszcze podźwignąć. Nie mógł zatem sam pośpieszyć do Anglii, by wyplątać panią z sieci, w jaką pani wpadła, ale błagał pana Masona, by nie tracąc czasu poczynił odpowiednie kroki ku zapobieżeniu nieprawemu małżeństwu. Odesłał go do mnie po pomoc. Spieszyłem się, jak tylko mogłem, i rad jestem, jak i pani niewątpliwie, że się nie spóźniłem. Gdybym nie był przekonany, że wuj pani umrze, zanimby pani zdążyła dostać się na Maderę, radziłbym pani towarzyszyć panu Masonowi w jego powrotnej drodze: w obecnym jednakże położeniu myślę, że lepiej, by pani pozostała w Anglii, dopóki nie otrzyma pani dalszych wiadomości albo od pana, albo o panu Eyre. Czy czekamy tu jeszcze na co? — zwrócił się do pana Masona.

— Nie... nie, chodźmy już — odpowiedział tamten trwożliwie; i nie czekając na pożegnanie z panem Rochesterem wyszli obydwaj przez hall. Duchowny zatrzymał się jeszcze, by udzielić parę słów upomnienia czy nagany swemu dumnemu parafianinowi; spełniwszy ten obowiązek i on się pożegnał.

Stojąc w na wpół otwartych drzwiach mojego pokoju słyszałam, jak odchodzi. Wtedy zamknęłam drzwi, zasunęłam rygiel i zaczęłam — nie płakać, nie rozpaczać, na to zbyt jeszcze byłam spokojna, ale automatycznie zdejmować ślubną suknię i na jej miejsce włożyłam wełnianą, którą, jak myślałam, ostatni raz miałam na sobie wczoraj. A potem usiadłam. Czułam się słaba i zmęczona. Oparłam ramiona o stół i głowa mi na nie opadła. I teraz zaczęłam myśleć; dotychczas tylko słuchałam, patrzyłam, poruszałam się, chodziłam tu i tam, gdzie mnie prowadzono lub ciągnięto, widziałam następujące po sobie wypadki i słyszałam wyjaśnienia. Ale teraz zaczęłam myśleć.

Wypadki tego ranka miały przebieg wcale spokojny — z wyjątkiem jednej krótkiej sceny z obłąkaną; przejście w kościele nie było hałaśliwe; nie było wybuchu namiętności, głośnych sporów, kłótni, zuchwałych wyzywań, łez i łkań. Powiedziano kilka słów, zrobiono spokojnie zastrzeżenie co do ważności ślubu; padło kilka surowych, krótkich zapytań ze strony pana Rochestera, dano odpowiedzi, wyjaśnienia, przedstawiono dowód; mój pan otwarcie uznał prawdę, po czym obejrzano żyjący dowód; ci, co przyszli, poszli sobie, a teraz było po wszystkim.

Byłam w swoim pokoju jak zwykle — niby ta sama, bez widocznej zmiany. A jednak gdzież była wczorajsza Jane Eyre? Gdzie było jej życie?... Gdzie były jej nadzieje?...

Jane Eyre, wczoraj płonąca, pełna nadziei kobieta, panna młoda — dziś była znowu zziębniętym, samotnym dziewczęciem; życie jej było bezbarwne, widoki na przyszłość smutne. Mróz grudniowy przyszedł w pełni lata; lód osiadł na dojrzałych owocach; wicher złamał rozkwitające róże; łąki i pola pokrył lodowaty całun; dróżki, które ubiegłej nocy rumieniły się kwieciem, były dziś zasypane śniegiem, a lasy, jeszcze przed dwunastu godzinami tak zielone i pachnące jak tropikalne gaje, rozciągały się teraz puste i białe jak puszcze świerkowe w zimnej Norwegii. Wszystkie moje nadzieje umarły pod obuchem straszliwego wyroku takiego, jaki padł niegdyś na wszystkich pierworodnych w krainie Egiptu. Spojrzałam na swe najmilsze życzenia jeszcze wczoraj tak żywo płonące: leżały martwe, zimne, sine trupki, które już nigdy odżyć nie mogły. Spojrzałam na moją miłość, na to uczucie, własność mego pana, gdyż on je stworzył; drżało w moim sercu jak chore dziecko w zimnej kołysce. Choroba i męka nim wstrząsały; nie mogło szukać objęć pana Rochestera, nie mogło zaczerpnąć ciepła przy jego piersi. Ach, nigdy już nie będę mogła się zwrócić do niego, gdyż wiara zawiodła, zaufanie znikło! Pan Rochester nie był już dla mnie tym, kim był pierwej, gdyż nie był tym, za którego go miałam. Nie chciałam przypisywać mu występku; nie chciałam powiedzieć, że mnie oszukał, ale pojęcie nieskazitelnej prawdy już się nie wiązało z wyobrażeniem o nim. Widziałam jasno, że muszę wyjechać. Kiedy, jak, dokąd — tego nie wiedziałam na razie, ale on sam, nie wątpiłam o tym, będzie mnie śpiesznie chciał wydalić z Thornfield. Rzeczywistego przywiązania, zdaje się, nie mógł czuć dla mnie; był to tylko kaprys namiętności; ten został udaremniony; teraz już nie będzie mnie pragnął. Bałabym się nawet spotkać z nim teraz; mój widok musiałby mu być przykry. O, jakież wielkie było moje zaślepienie! Jak niewłaściwie postępowałam. Oczy miałam zamknięte; falująca ciemność zdawała się mnie opływać, a myśli wpadały prądem czarnym, zmąconym. Pozostawiona samej sobie, osłabła, do wysiłku niezdolna, wyobrażałam sobie, że ległam w wyschłym łożysku wielkiej rzeki, że słyszę huczące w dalekich górach wody, że czuję nadpływający strumień; nie miałam dość woli, by wstać; nie miałam siły uciekać. Leżałam bezsilna i pragnęłam umrzeć. Jedna myśl tylko jeszcze kołatała we mnie żywa — pamięć o Bogu. Ona zrodziła nie wypowiedzianą słowami modlitwę; te słowa snuły się w ciemnicy mej duszy jak coś, co powinnam była wyszeptać, choć do wyrażenia ich brakło mi energii:

„Nie bądź daleki ode mnie, gdyż utrapienie jest bliskie; nie mam nikogo, kto mógłby mi pomóc." Niebezpieczeństwo było bliskie, a że nie zaniosłam modłów do nieba o odwrócenie go, przyszło; pełną, ciężką falą zalał mnie strumień. Cała świadomość mojego osieroconego życia, straconej miłości, zgaszonej nadziei, śmiertelnie ugodzonej wiary potężnie nade mną zawisła. Gorycz tej ciężkiej godziny nie da się wysłowić; zaiste: „Wody wpłynęły do mojej duszy; ugrzęzłam w głębokim błocie, grunt mi się spod nóg usunął; dostałam się na głębinę, zalały mnie fale."

 







Дата добавления: 2015-09-04; просмотров: 434. Нарушение авторских прав; Мы поможем в написании вашей работы!



Аальтернативная стоимость. Кривая производственных возможностей В экономике Буридании есть 100 ед. труда с производительностью 4 м ткани или 2 кг мяса...

Вычисление основной дактилоскопической формулы Вычислением основной дактоформулы обычно занимается следователь. Для этого все десять пальцев разбиваются на пять пар...

Расчетные и графические задания Равновесный объем - это объем, определяемый равенством спроса и предложения...

Кардиналистский и ординалистский подходы Кардиналистский (количественный подход) к анализу полезности основан на представлении о возможности измерения различных благ в условных единицах полезности...

Кишечный шов (Ламбера, Альберта, Шмидена, Матешука) Кишечный шов– это способ соединения кишечной стенки. В основе кишечного шва лежит принцип футлярного строения кишечной стенки...

Принципы резекции желудка по типу Бильрот 1, Бильрот 2; операция Гофмейстера-Финстерера. Гастрэктомия Резекция желудка – удаление части желудка: а) дистальная – удаляют 2/3 желудка б) проксимальная – удаляют 95% желудка. Показания...

Ваготомия. Дренирующие операции Ваготомия – денервация зон желудка, секретирующих соляную кислоту, путем пересечения блуждающих нервов или их ветвей...

Броматометрия и бромометрия Броматометрический метод основан на окислении вос­становителей броматом калия в кислой среде...

Метод Фольгарда (роданометрия или тиоцианатометрия) Метод Фольгарда основан на применении в качестве осадителя титрованного раствора, содержащего роданид-ионы SCN...

Потенциометрия. Потенциометрическое определение рН растворов Потенциометрия - это электрохимический метод иссле­дования и анализа веществ, основанный на зависимости равновесного электродного потенциала Е от активности (концентрации) определяемого вещества в исследуемом рас­творе...

Studopedia.info - Студопедия - 2014-2024 год . (0.01 сек.) русская версия | украинская версия