Студопедия — ROZDZIAŁ XXVII
Студопедия Главная Случайная страница Обратная связь

Разделы: Автомобили Астрономия Биология География Дом и сад Другие языки Другое Информатика История Культура Литература Логика Математика Медицина Металлургия Механика Образование Охрана труда Педагогика Политика Право Психология Религия Риторика Социология Спорт Строительство Технология Туризм Физика Философия Финансы Химия Черчение Экология Экономика Электроника

ROZDZIAŁ XXVII






O pewnej godzinie po południu podniosłam głowę, a widząc, że słońce na ścianie zaznacza bliski już zachód, zadałam sobie pytanie: „I co ja teraz pocznę?"

Jednakże odpowiedź, jaką myśl moja dała: „Opuść Thornfield natychmiast" — była tak nagła, tak straszna, że zatkałam uszy. „Nie jestem żoną Edwarda Rochestera, ale to jeszcze najmniejszy powód do żalu — mówiłam sobie. — Zbudziłam się wprawdzie z najpiękniejszych snów i przekonałam się, że próżne są i puste, i to jest okropne, ale potrafiłabym to znieść i opanować się; natomiast nieznośna jest myśl, że muszę go opuścić stanowczo, niezwłocznie, nieodwołalnie. Tego uczynić nie mogę."

Ale wtedy głos wewnętrzny powiedział mi, że mogę to uczynić, i przepowiedział, że to uczynię. Walczyłam z własnym postanowieniem; pragnęłam być słaba, by uniknąć nowych dotkliwych cierpień, które, już wiedziałam, mnie czekają... Moje sumienie okazało się despotą chwytającym miłość za gardło, powtarzającym jej szyderczo, że zaledwie umoczyła elegancką nóżkę w bagnie, przysięgającym, że żelazną ręką zepchnie ją w przepaść męki.

„A więc niech mnie ktoś stąd wyrwie! — wołałam w duszy. — Niechaj mi kto dopomoże!"

„Nie; sama się stąd oderwiesz, nikt ci nie dopomoże; sama wydrzesz sobie prawe oko, sama odetniesz sobie prawą rękę; serce twoje będzie ofiarą, a ty kapłanem, który ją przebije."

Wstałam nagle, przerażona samotnością, którą ten srogi sędzia nawiedzał; przerażona milczeniem, w jakim ten okropny głos rozbrzmiewał. Kręciło mi się w głowie, gdy powstałam. Jasne było, że osłabłam z podniecenia i czczości, nic bowiem dotąd w ustach nie miałam, nawet śniadania nie jadłam. I z dziwnym bolesnym skurczem serca pomyślałam teraz, że chociaż tak długo byłam tu zamknięta, nikt się nawet nie zapytał, jak się czuję, nikt mnie nie poprosił, żebym zeszła na dół; nawet mała Adelka nie zapukała do drzwi, nawet pani Fairfax mnie nie odwiedziła. „Przyjaciele zawsze zapominają o tych, których szczęście opuściło" — szepnęłam odsuwając rygiel i wychodząc. Potknęłam się o jakąś przeszkodę; w głowie miałam zawrót, wzrok mi się mącił, nogi się pode mną chwiały. Nieprędko mogłam przyjść do siebie. Upadłam, ale nie na podłogę; chwyciło mnie wyciągnięte ramię. Podniosłam oczy — to pan Rochester mnie podtrzymywał siedząc na krześle pod progiem mojego pokoju.

— Wychodzisz nareszcie — powiedział. — Od tak dawna czekam tu na ciebie i słucham, ale żadnego poruszenia nie usłyszałem ani łkania; jeszcze pięć minut tej śmiertelnej ciszy, a byłbym wyrwał zamek jak włamywacz. Tak więc ty mnie unikasz?... Zamykasz się i zamartwiasz sama?! Wolałbym, byś przyszła i zasypała mnie gwałtownymi wyrzutami. Jesteś porywcza: spodziewałem się jakiejś sceny. Byłem przygotowany na gorący deszcz łez, tylko pragnąłem, byś wypłakała je na mojej piersi, a tymczasem przyjęła je nieczuła podłoga albo twoja przemoczona chusteczka. Ale ja się mylę... tyś wcale nie płakała! Widzę wybladłą twarzyczkę i zagasłe oko, ale ani śladu łez. Czyżby więc twoje serce krwią płakało, Jane?

Jak to, ani słowa wymówki? Żadnego gorzkiego, ostrego słówka? Nic, co by zraniło uczucie, ukłuło dumę, nic? Siedzisz spokojnie, tak jak cię umieściłem, i patrzysz na mnie zmęczonym, biernym wzrokiem.

Jane, nigdy nie zamierzałem tak ciebie zranić. Gdyby człowiek mający jedną tylko owieczkę, drogą mu jak własne dziecko, która by jadła chleb jego, piła z jego czarki i na piersiach jego sypiała, gdyby człowiek ten przez jakąś pomyłkę zabił ją w jatkach, nie mógłby bardziej żałować swojej krwawej pomyłki, niż ja żałuję mojej. Czy ty mi kiedykolwiek przebaczysz?

Ależ tak, ja mu przebaczyłam w tej chwili, ja mu przebaczyłam natychmiast. Taki głęboki żal widniał w jego oczach, taka prawdziwa litość drżała w jego głosie, taka męska energia przebijała w każdym słowie, a przy tym taka niezmienna miłość płonęła w wyrazie twarzy i w każdym spojrzeniu, że przebaczyłam mu wszystko; jednakże nie słowami, nie zewnętrznie, tylko w głębi mego serca.

— Ty wiesz, że ze mnie łotr, Jane? — zapytał po chwili smutno, dziwiąc się, przypuszczam, mojemu milczeniu i mojej bierności, płynącym raczej z osłabienia niż z rozmyślnej woli.

— Tak, proszę pana.

— To powiedz mi to ostro, bez ogródek, nie oszczędzaj mnie!

— Nie mogę; jestem zmęczona i źle się czuję. Prosiłabym o trochę wody.

Zadrżał, westchnął głęboko i wziąwszy mnie na ręce zaniósł na dół. Zrazu nie wiedziałam, do którego pokoju mnie zaniósł, wszystko mi mgła zasłaniała przed oczyma. Niebawem jednak poczułam ożywcze ciepło ognia, gdyż choć to było lato, przejął mnie chłód lodowy w moim pokoju. Podał mi do ust wina: przełknęłam je i to mnie ożywiło; następnie zjadłam coś, co mi podał, i wkrótce przyszłam do siebie. Byłam w bibliotece, siedziałam w jego fotelu, on był tuż blisko... „Gdybym mogła skończyć teraz życie nie cierpiąc zbytnio, jak by to było dobrze dla mnie! — pomyślałam. — Nie potrzebowałabym zdobywać się na wysiłek zrywania więzów serdecznych wiążących mnie z nim... Muszę go opuścić, jak się zdaje... Nie chciałabym go opuścić, nie mogę go opuścić."

— Jak się teraz czujesz, Jane?

— O wiele lepiej, proszę pana; wkrótce będzie mi zupełnie dobrze.

— Napij się jeszcze wina, Jane.

Posłuchałam; po czym on odstawił kieliszek na stół, stanął przede mną i popatrzył na mnie uważnie. Nagle obrócił się z bezsłownym okrzykiem jakiegoś namiętnego wzruszenia, poszedł szybkim krokiem na koniec pokoju i powrócił; nachylił się ku mnie chcąc mnie pocałować; jednakże ja pamiętałam, że pieszczoty są już teraz zakazane. Odwróciłam się i odsunęłam jego twarz.

— Co!... Jak to?.. — zawołał żywo. — O, już wiem: nie chcesz pocałować męża Berty Mason? Uważasz, że moje uściski do kogo innego należą?

— W każdym razie ja do nich nie mam prawa, proszę pana.

— Poczekaj, Jane! Oszczędzę ci trudu długiego gadania; odpowiem za ciebie... Ponieważ ja już mam żonę. Czy zgadłem?

— W istocie.

— Jeżeli tak myślisz, musisz mieć dziwne wyobrażenie o mnie. Musisz mnie uważać za rozpustnika, intryganta, za podłego niegodziwca, który udawał bezinteresowną miłość, ażeby cię wciągnąć w rozmyślnie nastawioną pułapkę, ażeby obedrzeć cię z honoru i z szacunku dla samej siebie... Co ty mi na to odpowiesz? Widzę, że nie możesz nic powiedzieć, bo najpierw, jesteś tak słaba, że z trudem oddychasz, po wtóre, jeszcze nie przyzwyczaiłaś się obwiniać mnie i oczerniać, a przy tym źródła łez są otwarte i gotowe wytrysnąć, gdybyś coś więcej mówiła. Ty zaś nie masz ochoty czynić wymówek i wyrzutów, robić scen. Myślisz nad tym, jak działać; mówienie uważasz za rzecz niepotrzebną. Ja ciebie znam... toteż mam się na baczności.

— Ja nie chcę działać przeciwko panu... — odpowiedziałam, ale mój niepewny głos ostrzegł mnie, że należy przerwać zdanie.

— Nie w twoim rozumieniu słowa, ale w moim, układasz plany na moją zgubę. Przecież powiedziałaś, że jestem człowiekiem żonatym i jako żonatego człowieka będziesz mnie unikała, trzymała się z dala ode mnie; oto przed chwilą odmówiłaś mi pocałunku. Zamierzasz stać się dla mnie zupełnie obcą osobą; żyć pod tym dachem jako nauczycielka Adelki, słowem, jeżeli przyjacielskie uczucie pociągnie cię kiedy do mnie, powiesz sobie: „Ten człowiek o mało nie zrobił ze mnie swojej kochanki, muszę być względem niego zimna jak lód, jak skała." I zimna, i twarda jak lód, jak skała staniesz się dla mnie.

Odchrząknęłam, starałam się opanować głos i odpowiedziałam:

— Wszystko się wokół mnie zmieniło, proszę pana, i ja muszę się zmienić, to niewątpliwe; a na to, by uniknąć ciągłych buntów uczucia i ciągłych walk ze wspomnieniami, jest tylko jedyna droga: Adelka musi dostać inną nauczycielkę.

— Ach, Adelka pójdzie do szkoły, to już postanowiłem; ani też nie myślę dręczyć się ohydnymi wyobrażeniami i wspomnieniami Thornfield Hall, tego przeklętego miejsca, tego ciasnego kamiennego piekła z tym żywym diabłem gorszym od legionu złych duchów, które sobie wyobrażamy. Ty tutaj nie pozostaniesz ani ja również. Źle zrobiłem, że cię w ogóle sprowadziłem do Thornfield Hall wiedząc, co tu pokutuje. Domownikom poleciłem ukrywać przed tobą, zanim cię jeszcze poznałem, wszelką wiadomość o tym, jakie przekleństwo ciąży nad tym dworem, po prostu dlatego, że obawiałem się, iż Adelka nigdy nie będzie mogła mieć nauczycielki, któż bowiem chciałby dzielić dach z taką mieszkanką? Moje plany nie pozwalały mi usunąć wariatki gdzie indziej, chociaż posiadam stary dom — Ferndean Manor — jeszcze ustronniejszy, jeszcze bardziej ukryty niż ten, gdzie mogłem był bezpiecznie ją umieścić. Powstrzymał mnie jednak skrupuł sumienia, że to miejscowość niezdrowo położona w głębi lasów. Prawdopodobnie tamte wilgotne mury prędko by mnie uwolniły od ciężaru jej istnienia; jednakże każdy niegodziwiec ma swój rodzaj niegodziwości, w moim nie leży skłonność do powolnego mordowania nawet tego, czego najbardziej nienawidzę.

Ukrywając jednakże przed tobą sąsiedztwo wariatki postąpiłem jak ktoś, kto nakrywszy dziecko płaszczem położyłby je w cieniu trującego drzewa: wszystko w pobliżu tej diablicy jest zatrute i zawsze było zatrute. Ale ja zamknę Thornfield Hall, zabiję gwoździami frontowe drzwi, deskami dolne okna, dam Gracji Poole dwieście funtów rocznie, żeby mieszkała tu z „moją żoną", jak ty tą okropną czarownicę nazywasz; Gracja wiele zrobi dla pieniędzy, a będzie miała swego syna, który jest dozorcą w zakładzie w Grimsby, do towarzystwa i pomocy w razie ataków, gdy „mojej żonie" zechce się podpalać ludzi nocą w łóżkach, wbijać w nich noże albo odgryzać im ciało od kości itp....

— Jest pan niemiłosierny dla tej nieszczęsnej kobiety — przerwałam mu — mówi pan o niej z nienawiścią, z mściwością i wstrętem. To okrutne! Przecież ona temu nie winna, że jest obłąkana.

— Jane, moje maleństwo kochane (tak cię będę nazywał, gdyż tym jesteś), ty sama nie wiesz, co mówisz; ty znowu mnie fałszywie sądzisz: ja nie dlatego jej nienawidzę, że jest obłąkana. Gdybyś ty była obłąkana, czy myślisz, że ja bym ciebie nienawidził?

— Myślę, że tak, proszę pana.

— Więc mylisz się, nie znasz mnie wcale, nie wiesz, do jakiego rodzaju miłości jestem zdolny. Każdy atom twego ciała jest mi tak drogi jak mój własny; w cierpieniu, w chorobie zawsze byłby mi drogi. Umysł twój jest moim skarbem, a gdyby się zaćmił, zawsze pozostałby moim skarbem. Gdybyś szalała, krępowałyby cię moje ramiona, nie kaftan bezpieczeństwa; gdybyś rzuciła się na mnie tak dziko jak owa kobieta dziś rano, przyjąłbym cię uściskiem przynajmniej równie miłującym jak obezwładniającym. Nie cofałbym się przed tobą ze wstrętem jak przed tamtą; w twoich spokojnych chwilach nikt by nad tobą nie czuwał, nikt by ciebie nie pielęgnował prócz mnie, a otaczałbym cię niewyczerpaną tkliwością, choćbyś mi najlżejszym nie odpłacała uśmiechem. Nigdy bym nie przestawał wpatrywać się w twoje oczy, choćby mnie oczy te przestały poznawać... Ale czemuż tym torem idą moje myśli? Mówiłem o zabraniu ciebie z Thornfield. Wszystko, jak wiesz, jest przygotowane do natychmiastowego wyjazdu: jutro pojedziesz. Proszę cię tylko o zniesienie jednej jeszcze nocy pod tym dachem, Jane; a potem pożegnamy nędzę jego i strachy na zawsze! Mam miejsce, dokąd możemy się udać, a które będzie bezpiecznym zaciszem, schronieniem przed znienawidzonymi wspomnieniami, niepożądanym najściem ludzi, nawet przed fałszem i obmową.

— I niech pan zabierze Adelkę ze sobą — przerwałam — będzie pan miał w niej towarzyszkę.

— Co ty mówisz. Jane? Powiedziałem ci, że poślę Adelkę do szkoły; i na co mi dziecko potrzebne do towarzystwa, i to nie moje własne, lecz bękart tej francuskiej baletnicy? Dlaczego chcesz mi ją narzucić? Pytam, dlaczego przeznaczasz mi Adelkę za towarzyszkę?

— Mówił pan o usunięciu się w zacisze; a zacisze i samotność są nudne, za nudne dla pana.

— Samotność! Samotność! — powtórzył zirytowany. — Widzę, że musi tu dojść do wyjaśnienia. Nie wiem, w jaki sfinksowy wyraz układa się twoja twarz. Ty masz podzielać moją samotność. Rozumiesz?

Potrząsnęłam głową; trzeba było pewnej odwagi; widząc go tak podnieconym, by zdobyć się choćby na ten niemy znak przeczenia. Tak jak chodził szybko po pokoju, tak stanął nagle jak w ziemię wrośnięty. Popatrzył na mnie długo i wnikliwie; ja odwracałam oczy i starałam się wyglądać spokojnie i naturalnie.

— A ot i węzełek w charakterze Jane — powiedział w końcu spokojniej, niż się spodziewałam sądząc z jego wyglądu. — Nić jedwabna nawijała się dotąd dość gładko; ale ja zawsze wiedziałem, że przyjdzie supełek, a wtedy łam sobie głowę! A otóż i jest. Teraz tylko utrapienie, irytacja, przykrości bez końca! Bóg widzi! mam ochotę użyć cząsteczki siły Samsona i zerwać tę plątaninę jak sznur!

Zaczął znowu chodzić, ale w końcu przystanął, tym razem wprost przede mną.

— Jane, czy posłuchasz rozsądnego słowa? — nachylił się nade mną i mówił mi wprost do ucha. — Bo jeżeli nie, będę musiał uciec się do przemocy!

Głos jego był ochrypły; wyglądał jak człowiek gotowy zerwać nieznośne więzy i rzucić się na oślep w nieobliczalność nadużycia. Widziałam, że jeszcze chwila, jeszcze jeden poryw uniesienia, a stracę nad nim władzę. Tylko ta chwila, ten jeden moment czasu pozostawał mi do opanowania go i powstrzymania; jeden ruch odpychający, ucieczka, strach — byłyby przypieczętowały moją i jego zgubę... Ale ja się nie bałam, nie bałam się ani trochę; miałam poczucie wewnętrznej mocy, możności wpływu, i to mnie podtrzymywało. Moment napięcia był niebezpieczny, lecz nie pozbawiony czaru; podobne uczucie przeżywa, być może, Indianin przepływający wodospad w leciutkiej łódce. Ujęłam jego zaciśniętą pięść, rozprostowałam skurczone palce i przemówiłam łagodnie, uspokajająco:

— Niech pan usiądzie; będę z panem rozmawiała, dopóki pan zechce; wysłucham wszystkiego, co pan ma mi do powiedzenia, bez względu na to, czy słowa pańskie będą rozsądne, czy nierozsądne.

Usiadł; nie od razu jednakże mógł mówić. Walczyłam ze łzami już dość długo; i z wielkim trudem dotąd je powstrzymywałam, ponieważ wiedziałam, że sprawię mu przykrość. Teraz dałam im folgę, jeżeli go zabolą, tym lepiej... Rozpłakałam się serdecznie.

Niebawem zaczął mnie poważnie prosić, bym się uspokoiła. Odpowiedziałam, że nie mogę, skoro jego ponosi taka pasja.

— Ależ ja się nie gniewam, Jane, ja tylko kocham cię tak bardzo... a ty uzbroiłaś bladą twarzyczkę w taki stanowczy, lodowaty wyraz, że nie mogłem tego znieść. No, cicho już, cicho... i obetrzyj oczy.

Złagodzony głos jego dowodził, że się uspokoił; więc i ja stałam się spokojniejsza. Teraz usiłował oprzeć głowę na moim ramieniu, ale ja na to nie pozwoliłam. Wtedy chciał mnie przyciągnąć do siebie; i temu się sprzeciwiłam.

— Jane, Jane! — powiedział z akcentem tak gorzkiego smutku, że dreszcz przebiegł wszystkie moje nerwy — więc ty mnie nie kochasz? Więc ty ceniłaś tylko moje stanowisko i stanowisko mojej żony? A teraz, kiedy uważasz, że nie mogę zostać twoim mężem, cofasz się przed moim dotknięciem, jak gdybym był małpą albo ropuchą!

Zabolały mnie te słowa, ale co mogłam zrobić, co mogłam powiedzieć? Powinnam była zapewne nic nie robić i nic nie mówić; dręczył mnie jednak wyrzut, że ranię jego uczucia, toteż nie mogłam opanować pragnienia złagodzenia rany.

— Owszem, kocham pana — powiedziałam — kocham więcej niż kiedykolwiek, ale nie mogę okazywać tego uczucia, nie mogę mu ulegać i teraz po raz ostatni daję mu wyraz.

— Po raz ostatni, Jane? Jak to? Czy myślisz, że potrafisz żyć ze mną, widywać mnie co dzień, a jednak, jeżeli mnie nie przestaniesz kochać, być zawsze zimna i daleka?

— Nie, proszę pana, jestem pewna, że tego bym nie potrafiła, i dlatego widzę jedną tylko drogę; ale pan wpadnie w gniew, gdy ją wymienię.

— Ach, wymień ją! Jeżeli ja wpadam w pasję, ty za to umiesz płakać.

— Panie Rochester, ja muszę pana opuścić.

— Na jak długo, Jane? Czy na pięć minut, żeby przyczesać trochę potargane włosy i obmyć rozgorączkowaną twarz?

— Muszę opuścić Adelkę i Thornfield. Muszę się z panem rozłączyć na całe życie; muszę rozpocząć nowe istnienie wśród obcych twarzy i w nowych warunkach.

— Naturalnie, powiedziałem ci, że musisz. Pomijam to szaleństwo o rozłączeniu się ze mną. Masz na myśli zapewne, że musisz stać się cząstką mnie. Co do nowego istnienia, to wszystko jest w porządku: będziesz jeszcze moją żoną; ja nie jestem żonaty. Będziesz panią Rochester — i w rzeczywistości, i z imienia. Do ciebie jednej będę należał, póki twego i mego życia. Zamieszkasz w domu, który posiadam na południu Francji; jest to biała willa nad brzegiem Morza śródziemnego. Tam będziesz wiodła życie szczęśliwe, bezpieczne i tak bardzo niewinne. Nie lękaj się, nie chcę cię otumanić, nie chcę cię uczynić swoją kochanką. Dlaczego potrząsasz głową, Jane? Bądźże rozsądna, gdyż doprawdy oszaleję znowu!

Głos mu drżał, ręka mu drżała, rozszerzały się nozdrza, ogniem błyszczały oczy; pomimo to odważyłam się powiedzieć:

— Żona pańska żyje! Jest to fakt, który pan sam uznał dziś rano. Gdybym żyła z panem, tak jak pan tego pragnie, byłabym pańską kochanką; nazywać to inaczej to wykręt i fałsz.

— Nie jestem człowiekiem spokojnym, zapomniałaś o tym; nie jestem cierpliwy; nie jestem chłodny i beznamiętny. Przez litość nade mną i nad samą sobą dotknij mojego pulsu, przekonaj się, jak bije, i strzeż się!

Wyciągnął do mnie rękę; krew odpłynęła z jego twarzy i warg, powlekała je siność. Mnie ogarnęła rozpacz. Okrucieństwem było poruszać go tak do głębi oporem, którego nie znosił, a jednak niepodobna było ustąpić. W tej ostateczności instynktownie westchnęłam o pomoc do Boga: „Panie Boże, dopomóż mi!" — szepnęłam mimo woli.

— Głupiec ze mnie! — zawołał nagle pan Rochester. — Mówię jej, że nie jestem żonaty, a nie tłumaczę dlaczego. Zapominam, że ona nic nie wie o charakterze tej kobiety ani o okolicznościach, w jakich zawarłem ten przeklęty związek. O! jestem pewien, że Jane zgodzi się ze mną, skoro się dowie o wszystkim, co ja wiem! Złóż tylko swoją rączkę w moją dłoń, Żanetko, ażebym czuł, tak jak widzę, że jesteś przy mnie, a w kilku słowach przedstawię ci rzeczywisty stan rzeczy. Czy możesz mnie wysłuchać?

— O tak, jeśli pan zechce, mogę słuchać godzinami.

— Ja tylko cię proszę, o minuty. Jane, czyś ty kiedy słyszała, że nie byłem najstarszym synem w rodzinie? Że miałem brata starszego od siebie?

— Przypominam sobie, że pani Fairfax mówiła mi to kiedyś.

— A czy ty kiedy słyszałaś, że ojciec mój był skąpym i chciwym człowiekiem?

— Coś podobnego słyszałam także.

— Otóż, Jane, ojciec postanowił utrzymać majątek w całości. Nie mógł znieść myśli o podziale i daniu mi części majątku; wszystko wedle jego woli miał dostać brat mój Rowland. Ale nie mógł również znieść myśli. żeby drugi jego syn był człowiekiem biednym. Trzeba było znaleźć dla mnie bogatą partię. Zawczasu oglądał się za żoną dla mnie. Pan Mason, plantator i kupiec z Indii Zachodnich, był jego starym znajomym. Ojciec wiedział, że ma wielkie posiadłości, że to człowiek bogaty; zasięgał wiadomości. Dowiedział się, że pan Mason ma syna i córkę i że zamierza dać córce trzydzieści tysięcy funtów posagu; to wystarczyło. Gdy skończyłem szkoły, posłano mnie na Jamajkę, ażebym tam poślubił żonę, o którą się już dla mnie starano. Mój ojciec nic mi nie wspominał o jej pieniądzach, powiedział tylko, że słynie z piękności w Spanish Town: i to nie było kłamstwem. Gdy ją poznałem, była to piękna kobieta w stylu Blanki Ingram: brunetka wysoka i majestatyczna. Pokazywano mi ją na zebraniach towarzyskich, wspaniale ubraną. Rzadko widywałem ją samą, bardzo mało rozmawiałem z nią na osobności. Pochlebiała mi i dla mojej przyjemności hojnie roztaczała przede mną swe wdzięki i talenty. Wszyscy mężczyźni w jej otoczeniu zdawali się podziwiać ją, a mnie zazdrościć. Byłem olśniony, podniecony i pobudzony zmysłowo; a że byłem młody, naiwny i niedoświadczony! wyobraziłem sobie, że ją kocham. Jakiegoż szaleństwa nie popełni mężczyzna, gdy go pobudzi idiotyczna rywalizacja towarzyska, próżność, a zaślepi niedoświadczenie młodości! Krewni jej zachęcali mnie, współzawodnicy podniecali, ona mnie pociągała; małżeństwo zostało zawarte, zanim się obejrzałem. Och, nie mam dla siebie szacunku, gdy myślę o tym kroku!... męka pogardy dla samego siebie szarpie mną dziś jeszcze. Nie kochałem jej wcale, nie szanowałem jej wcale, nawet jej nie znałem. Nie wiedziałem, czy posiada bodaj jedną zaletę, nie zauważyłem w niej ani skromności, ani dobroci, ani szczerości, ani subtelności duszy i obejścia... i ożeniłem się z nią — marna, ślepa, zakuta głowa... bo tym byłem! Mniej byłbym zgrzeszył, gdybym był... ale nie wolno mi zapomnieć, do kogo mówię...

Matki mojej żony nigdy nie widziałem; sądziłem, że nie żyje. Gdy upłynął miesiąc miodowy, dowiedziałem się prawdy. Ona żyła, lecz była wariatką zamkniętą w domu obłąkanych. Był tam także młodszy brat, kompletny idiota, niemowa. Starszego, którego widziałaś (a do którego nie mogę czuć nienawiści, jaką czuję do całej tej rodziny, gdyż w słabej swej duszy ma on iskierkę uczucia, interesując się stale nieszczęsną siostrą, a i do mnie przywiązany był jak pies), czeka prawdopodobnie ten sam los. Ojciec mój i mój brat Rowland wiedzieli o tym wszystkim, ale myśleli tylko o tych trzydziestu tysiącach funtów i przyłączyli się do spisku przeciw mnie.

Były to brzydkie odkrycia; jednakże z wyjątkiem oszukańczego zatajenia nie byłbym o nie robił wyrzutów mojej żonie, nawet gdy się przekonałem, że natura jej jest mi obca, że jej gusta są dla mnie rażące, jej umysł pospolity, niski, ciasny, wyjątkowo przyziemny, niezdolny ogarnąć szerszych widnokręgów. Nawet gdy się przekonałem, że nie mogę z nią spędzić jednego wieczoru, jednej godziny w pokoju, że przyjacielska rozmowa nie może mieć miejsca między nami, gdyż każdy przeze mnie poruszony temat ona natychmiast podejmowała w sposób ordynarny i pusty, przewrotny i głupi; nawet gdy przekonałem się, że nigdy nie będę posiadał spokojnego, dobrze prowadzonego domu, gdyż żadna służąca nie mogła znieść jej gwałtownych, nierozsądnych wybuchów albo jej bezsensownych, sprzecznych wymagań i rozkazów; nawet wtedy jeszcze powstrzymywałem się. Unikałem wyrzutów, sporów; starałem się ukryć mój żal i wstręt, opanowywałem głęboko odczuwaną antypatię.

Jane, nie będę cię zamęczał wstrętnymi szczegółami.

W kilku słowach powiem ci, co mam do powiedzenia. Cztery lata przeżyłem z tą kobietą; przed upływem tego czasu ciężko dała mi się we znaki; charakter jej dojrzewał i rozwijał się z przerażającą szybkością: wstrętne nałogi rosły, a tak były silne, że tylko okrutną surowością można je było powstrzymać, a ja się do tego nie chciałem uciekać. Jak nikły był jej umysł a jak olbrzymie złe skłonności! Jak straszne były dla mnie następstwa tych skłonności? Berta Mason, nieodrodna córka niecnej matki, ściągnęła na mnie wszystkie ohydne i poniżające męki, jakim podlegać musi mężczyzna związany z żoną zarazem niewstrzemięźliwą i nieczystą.

Brat mój w tym czasie umarł, a przy końcu czwartego roku umarł i mój ojciec. Dość teraz byłem bogaty, a jednak jakże straszliwie ubogi: istota najordynarniejsza, nieczysta, do dna zdeprawowana, związana była ze mną, a prawo i społeczeństwo uważały ją za jedno ze mną. A nie mogłem się od niej uwolnić żadnym prawnym sposobem, gdyż doktorzy odkryli, że moja żona jest obłąkana, jej wybryki rozwinęły przedwcześnie zalążki choroby. Widzę, Jane, że ci przykrość sprawia moje opowiadanie: mienisz się na twarzy, czy mam odłożyć resztę do innego dnia?

— Nie, miech pan kończy; żal mi pana, szczerze mi pana żal!

— Litość, Jane, to ze strony niektórych ludzi niepożądany i obraźliwy haracz, który ma się prawo odrzucić. Mówię o litości właściwej sercom twardym i samolubnym, litości złożonej z egoistycznej przykrości na widok cierpienia i pogardy dla cierpiących. Ale nie taka jest twoja litość, Jane; nie to uczucie maluje się w tej chwili na twojej twarzy, jaśnieje w twoich oczach, nie takim uczuciem bije twoje serce, drży twoja ręka w mojej. Twoja litość, kochanie moje, jest cierpiącą matką miłości, męka tej litości jest męką rodzenia się boskiej miłości. Przyjmuję ją, Jane, niech i jej córka swobodnie przybywa, wyciągam ku niej ramiona.

— A teraz proszę, niech pan mówi dalej: co pan uczynił, gdy pan się dowiedział, że ona jest obłąkana?

— Wpadłem w rozpacz. Resztki szacunku dla siebie powstrzymywały mnie od zatracenia się w tej rozpaczy. W oczach świata honor mój niewątpliwie był przez nią splamiony; jednakże postanowiłem być czysty we własnych oczach; zerwałem wszelką łączność z jej zbrodniczym postępowaniem, wszelką styczność z upośledzoną jej umysłowością. Pomimo to ludzie wiązali jej nazwisko i osobę z moim nazwiskiem i osobą. Widywałem ją i słyszałem codziennie, jejtchnienie zatruwało powietrze, którym oddychałem, a przy tym pamiętałem, że byłem niegdyś jej mężem, to wspomnienie było wtedy i jest dotąd niewypowiedzianie wstrętne dla mnie; wiedziałem też, że dopóki ona żyje, nie mogę poślubić innej, lepszej żony; a chociaż starsza ode mnie o pięć lat (jej rodzina i na punkcie jej wieku okłamała mnie także), mogła żyć prawdopodobnie równie długo jak ja, będąc tak silna na ciele, jak była chora na umyśle. W ten sposób, mając lat dwadzieścia sześć, byłem pozbawiony wszelkiej nadziei.

Pewnej nocy obudziły mnie jej krzyki (od czasu gdy lekarze uznali ją za obłąkaną, trzymałem ją oczywiście w zamknięciu). Była to ogniem dysząca noc — jedna z takich, jakie zwykły poprzedzać huragan w owym klimacie. Niezdolny spać, wstałem i otworzyłem okno. Powietrze było jak opary siarki, nie mogłem nigdzie znaleźć wytchnienia. Moskity wpadały brzęcząc do pokoju. Morze, które stamtąd mogłem słyszeć, grzmiało głucho jak trzęsienie ziemi, czarne chmury toczyły się nad nim; zachodzący księżyc zapadał w fale, wielki, czerwony jak rozpalona kula armatnia — ostatnie krwawe spojrzenia rzucał na świat drgający fermentem burzy. Byłem fizycznie pod wpływem atmosfery i tego widoku, a do uszu moich docierały przekleństwa, które wariatka wciąż wykrzykiwała; do przekleństw mieszała moje imię tonem takiej szatańskiej nienawiści, z takimi wyzwiskami!... żadna ulicznica nie miała nigdy wstrętniejszego słownictwa!... Z odległości dwóch pokoi słyszałem każde słowo, cienkie ściany tamtejszego domu mało hamowały jej nieludzkie ryki.

„To życie — powiedziałem sobie w końcu — jest piekłem: piekielne jest to powietrze, piekielne te diabelskie głosy! Mam przecież prawo uwolnić się od tego. Cierpienia moje na ziemi opuszczą mnie wraz z tym ciałem, które obciąża moją duszę. Nie lękam się wiekuistego ognia; nie może być w przyszłości nic gorszego od mojej obecnej doli, wyrwę się, pójdę, powrócę do Boga!"

Mówiąc to klęczałem i otwierałem walizkę, w której miałem parę nabitych pistoletów: zamierzałem się zastrzelić. Zamiar ten jednakże trwał tylko przez chwilę; byłem zdrów na umyśle, więc natężenie niewymownego bólu i rozpaczy, powodujące to życzenie i ten zamiar, przesiliło się, ustąpiło miejsca rozwadze.

Świeży wiatr płynący od strony Europy przewiał nad oceanem i wpadł przez otwarte okno; zerwała się burza, deszcz lał, grzmiało, błyskało się. Po burzy powietrze się odświeżyło, wtedy powziąłem postanowienie. Chodząc pod ociekającymi wodą pomarańczowymi drzewami mego wilgotnego ogrodu, pośród zmoczonych granatów i ananasów, podczas gdy świt krajów tropikalnych zapalał się dokoła mnie, rozumowałem w ten sposób. Ale teraz słuchaj, Jane, gdyż to prawdziwa mądrość pocieszyła mnie w tej godzinie i wskazała właściwą drogę!

Łagodny wiatr od strony Europy wciąż jeszcze szemrał wśród odświeżonych liści, a Atlantyk grzmiał, wolny, swobodny. Serce moje wyschłe, spieczone od dawna, rozszerzało się przy tym odgłosie, nabiegało żywą krwią, istota moja zatęskniła za odnowieniem, dusza zapragnęła źródła czystej wody. Odżywała we mnie nadzieja: czułem, że odrodzenie jest możliwe. Spod kwiecistej arkady na końcu mojego ogrodu patrzyłem na morze bardziej niebieskie od samego nieba: stary świat był tam, poza nim, a jasne widoki tak się przedstawiały:

„Idź — mówiła nadzieja — żyj znowu w Europie; tam nikt nie wie, jakie splamione nosisz imię, jakie brudne brzemię dźwigasz na sobie. Możesz zabrać wariatkę z sobą do Anglii; zamknij ją pod odpowiednią opieką i ostrożnością w Thornfield, a potem podróżuj sam, dokąd zechcesz, i zawrzyj nowy związek. Ta kobieta, która tak nadużyła twojej cierpliwości, tak skalała twoje imię, tak splamiła twój honor, tak ci młodość zatruła, nie jest twoją żoną ani ty nie jesteś jej mężem. Dbaj o to, ażeby się nią opiekowano starannie, jak tego wymaga jej stan, a uczynisz wszystko, czego Bóg i ludzkość mogą od ciebie wymagać. Kim ona jest, jaki jej stosunek do ciebie, niechaj to zapadnie w otchłań niepamięci; nie masz obowiązku wyjawiać tego żywej duszy. Umieść ją w bezpieczeństwie i wygodzie; osłoń upadek jej tajemnicą i opuść ją."

Wedle tego postąpiłem. Ojciec mój i brat nie powiadomili znajomych o moim małżeństwie; ja bowiem w pierwszym liście, w którym donosiłem im o jego zawarciu, zaczynając już odczuwać przykre jego następstwa i wnosić ze stosunków rodzinnych, jaka ohydna przyszłość mnie czeka — nagląco prosiłem, by utrzymali je w tajemnicy. Bardzo też prędko ojciec mój zawstydził się niecnego postępowania tej, którą mi wybrał, i nie uznał jej za synową. Nie pragnął więc rozgłaszać ożenku, równie gorliwie jak ja zapragnął go ukryć.

Zawiozłem ją zatem do Anglii; straszna była to podróż z takim potworem na okręcie. Rad byłem, gdy nareszcie odstawiłem ją do Thornfield i bezpiecznie umieściłem w owym pokoju na trzecim piętrze, z którego tajnej przyległej komory uczyniła jaskinię dzikiego zwierza — celę szatana. Niejaką trudność sprawiło mi wyszukanie dla niej dozorczyni, gdyż trzeba było znaleźć osobę pewną i zaufaną. Jej szaleństwa bowiem mogłyby zdradzić moją tajemnicę; miewała przy tym okresy przytomności, trwające dni, niekiedy tygodnie całe, które wypełniała wygadywaniem i pomstowaniem na mnie. Nareszcie przyjąłem Grację Poole z zakładu w Grimsby. Ona i doktor Carter (ten, który owej nocy opatrywał rany Masona) to jedyne osoby, którym zwierzyłem tajemnicę. Pani Fairfax, być może, coś podejrzewała, ale dokładnej znajomości faktów mieć nie mogła. Gracja, ogółem biorąc, okazała się dobrą dozorczynią, jakkolwiek po części z winy jej nałogu, z którego, zdaje się, nic wyleczyć jej nie może, a który wypływa z jej męczącego zawodu, czujność jej nieraz zawiodła. Obłąkana jest chytra i złośliwa zarazem; nigdy nie omieszkała skorzystać z chwilowych uchybień dozorczyni. Raz wykradła nóż, którym zraniła brata, a dwa razy wykradła klucz od swojej celi i wydostała się z niej nocą. Za pierwszym razem dokonała próby spalenia mnie w łóżku; za drugim nastąpiły te okropne odwiedziny u ciebie. Błogosławię Opatrzność, która czuwała nad tobą, za to, że szalona wylała furię na twój strój ślubny, który jej może nasunął niejasne wspomnienia własnego dnia ślubu, ale o tym, co mogło się było zdarzyć, nie potrafię myśleć spokojnie. Gdy pomyślę, że ten potwór, który dziś rano rzucił mi się do gardła, siną i purpurową twarzą zawisł nad łóżkiem mojej gołąbki, krew mi się w żyłach ścina...

— A co pan zrobił, gdy ją pan tam umieścił? — zapytałam, gdy przerwał. — Dokąd się pan udał?

— Co zrobiłem, Jane? Zamieniłem się w błędny ognik. Dokąd się udałem? Na niespokojne wędrówki. Błądziłem po kontynencie, po wszystkich krajach Europy. Miałem stałe pragnienie, by szukać i znaleźć kobietę dobrą i inteligentną, przeciwieństwo tej furii pozostawionej w Thornfield...

— Ależ pan się nie mógł ożenić.

— Postanowiłem i byłem przekonany, że mogę i ze powinienem. Nie miałem pierwotnie zamiaru oszukiwać, tak jak oszukiwałem ciebie. Zamierzałem opowiedzieć moje dzieje po prostu i oświadczyć się otwarcie. Wydawało mi się to zupełnie uzasadnione, że wolno mi kochać i być kochanym, i nie wątpiłem, iż znajdzie się kobieta chcąca i umiejąca zrozumieć moje położenie i przyjąć mnie mimo ciążącego nade mną przekleństwa.

— No i cóż, proszę pana?

— Gdy ty się dopytujesz, Jane, zawsze muszę się uśmiechnąć. Otwierasz oczy szeroko jak ciekawy ptaszek i przy tym od czasu do czasu poruszasz się niespokojnie, jak gdyby odpowiedź nie dość prędko płynęła i jakbyś chciała zajrzeć do dna czyjegoś serca. Zanim jednak będę mówił dalej, wytłumacz mi, co znaczy to twoje „no i cóż, proszę pana?". To małe zdanie często jest na twoich ustach i nieraz wyciągnęło mnie na nieskończone gadanie, sam dobrze nie wiem dlaczego.

— Rozumiem przez to: I co dalej? Jak pan postąpił? Co z tego wynikło?

— Właśnie! A co byś teraz chciała wiedzieć?

— Czy pan znalazł kogoś, kto się panu podobał? Czy pan ją poprosił, żeby za pana wyszła? I co ona odpowiedziała?

— Mogę ci powiedzieć, że znalazłem kogoś, kto mi się podobał, i że prosiłem ją, by za mnie wyszła. Ale co mi odpowiedziała, to dopiero będzie zapisane w księdze losu. Przez dziesięć długich lat błądziłem po świecie, mieszkając to w jednej stolicy, to w drugiej; niekiedy w Petersburgu, częściej w Paryżu, czasami w Rzymie, Neapolu i Florencji. Mając dużo pieniędzy i stare nazwisko mogłem sobie dobierać towarzystwo, żadne koła nie były przede mną zamknięte. Szukałem mojego ideału kobiety pośród dam angielskich, francuskich hrabianek, włoskich signorin i niemieckich baronówien. Nie mogłem go znaleźć. Niekiedy przez krótką chwilę mniemałem, że chwytam spojrzenie, słyszę ton, widzę kształt, który mi zapowiada ziszczenie marzenia, ale rozczarowywałem się prędko. Nie wyobrażaj sobie, że poszukiwałem doskonałości. Pragnąłem tylko czegoś, co by mi odpowiadało — pragnąłem przeciwieństwa Kreolki, a pragnienie moje było daremne. Pomiędzy nimi wszystkimi nie znalazłem ani jednej, którą, gdybym był nawet najzupełniej wolny, znając ryzyko, okropność, cierpienia niedobranych związków, byłbym poprosił o rękę. Zawód życiowy mnie rozzuchwalił; próbowałem oszołomić się rozrywkami, nigdy jednak rozpustą. Rozpusty nie cierpiałem i nie cierpię. To była właściwość mojej Mesaliny; zakorzeniony wstręt do niej powstrzymywał mnie nawet w używaniu przyjemności. Wszelkie używanie życia, które by graniczyło z rozpasaniem, wydawało mi się zbliżeniem do niej i jej nałogów, toteż tego unikałem. Nie mogłem jednak żyć sam, spróbowałem więc towarzystwa kochanek. Pierwszą, którą wybrałem, była Celina Varens — znowuż taki krok, za który we wspomnieniu człowiek sam sobą pogardza. Wiesz już, czym była i jak się mój stosunek z nią zakończył. Miała następczynie: Włoszkę Giacintę i Niemkę Klarę, obie uchodziły za wielkie piękności. Ale co znaczyła ich piękność po paru tygodniach pożycia z nimi? Giacinta była gwałtowna i nie miała zasad. Sprzykrzyła mi się po trzech miesiącach. Klara była uczuciowa i spokojna, lecz ciężka, tępa, niewrażliwa i zupełnie nie w moim guście. Z przyjemnością dałem jej dość pieniędzy, by mogła sobie założyć dobry interes. W ten sposób pozbyłem się jej nie robiąc jej krzywdy. Ale widzę po twojej twarzy, że wyrabiasz sobie o mnie w tej chwili wcale niekorzystne mniemanie. Uważasz mnie za łotrzyka bez serca i zasad, nieprawdaż?

— W istocie nie podoba mi się pan tak jak kiedy indziej. Czy nie wydawało się panu co najmniej rzeczą niesłuszną żyć w ten sposób najpierw z jedną kochanką, potem z drugą? Mówi pan o tym jak o najzwyklejszej rzeczy.

— Bo tak się na to zapatrywałem. Ale to mi nie odpowiadało. Poniżający to był sposób życia, nigdy bym do niego nie chciał wrócić. Najmować kochankę to niewiele lepsze niż kupować niewolnicę; obie są często z natury, a zawsze ze swego położenia niższe od płacącego, a żyć poufale z niższymi od siebie poniża człowieka. Nie lubię teraz wspominać o czasach, które przeżyłem z Celiną, Giacintą i Klarą.

Czułam prawdę tych słów i wysnułam wniosek, że gdybym kiedykolwiek mogła się tak dalece zapomnieć — zapomnieć o tych naukach, jakie zawsze we mnie wpajano — by pod jakimkolwiek pozorem, na mocy jakiegokolwiek usprawiedliwienia, pod wpływem jakiej bądź pokusy stać się następczynią tych biednych dziewcząt, on kiedyś patrzyłby na mnie z tym samym uczuciem, które teraz w myśli jego hańbiło ich pamięć. Nie wypowiedziałam tego przekonania, wystarczało mi, że je odczułam. Zapadło mi jednak głęboko w serce, bym się mogła nim bronić w godzinie próby.

— Dlaczego nie mówisz teraz: „No i cóż, proszę pana?", ja jeszcze nie skończyłem. Wyglądasz poważnie. Czytam wyrzut w twej twarzy. Ale niechże przejdę do rzeczy. W styczniu tego roku, wolny od wszelkich kochanek, w szorstkim, zgorzkniałym usposobieniu wytworzonym przez to bezużyteczne, wędrowne, samotne życie, zgryziony zawodem, skwaszony w stosunku do wszystkich ludzi, a zwłaszcza do kobiet (gdyż zacząłem uważać istnienie inteligentnej, wiernej, kochającej kobiety za puste marzenia), przyzwany interesami powróciłem do Anglii.

W mroźne zimowe popołudnie dojeżdżałem do Thornfield Hall. Znienawidzone miejsce! Nie spodziewałem się tam spokoju ani przyjemności. Na przełazie w Hay Lane ujrzałem cichą, małą osóbkę, siedzącą tam samotnie. Minąłem ją tak niedbale, jak minąłem wierzbę naprzeciw niej. Nie miałem przeczucia, czym ona dla mnie się stanie, nic mi nie powiedziało, że to pani mojego życia, że to mój dobry duch czeka tam w skromnym przebraniu. Nie wiedziałem tego nawet wtedy, gdy po upadku Mesroura zbliżyła się i poważnie zaofiarowała mi pomoc. Dziecinne, drobne stworzonko! To tak jak gdyby sikorka przyskoczyła mi do nogi z propozycją, że poniesie mnie na swym maleńkim skrzydełku. Byłem kwaśny; ale to stworzenie nie chciało odejść: stało przy mnie dziwnie wytrwale, a patrzyło i mówiło z jakąś władczą powagą. Musiałem przyjąć pomoc, i to z tej ręki; i pomoc mi dano.

Gdy raz dotknąłem tego wątłego ramienia, wstąpiło we mnie coś nowego, jak gdyby świeży sok żywotny wpłynął w moje żyły. Dobrze mi było, gdy się dowiedziałem, iż ta istotka musi wrócić do mnie, że należy do mojego domu tam w dole, gdyż czułem szczególny żal, że mi spod ręki uchodzi i niknie za płotem. Słyszałem, jak wracałaś do domu tego wieczora, Jane, choć ty zapewne nie domyśliłaś się, że ja myślę o tobie i wyglądam ciebie. Nazajutrz obserwowałem cię — sam niewidzialny — przez pół godziny, kiedy bawiłaś się z Adelką na galerii. Była dnia tego śnieżyca, przypominam sobie, i nie mogłyście wyjść na spacer. Ja znajdowałem się w swoim pokoju; drzwi były otwarte; mogłem widzieć i mogłem słyszeć, co się działo. Adelka czegoś od ciebie chciała, lecz wydawało mi się, że myśli twoje zajęte są czym innym. A jednak byłaś bardzo cierpliwa dla niej, moja mała Jane; mówiłaś do niej i zabawiałaś ją przez czas dłuższy. Gdy mała nareszcie odeszła, zapadłaś od razu w głęboką zadumę; zaczęłaś się powoli przechadzać po galerii. Raz po raz, mijając któreś z okien, przystawałaś i patrzyłaś na prószący śnieg, przysłuchiwałaś się jękom wiatru i znowu zaczynałaś cicho stąpać i marzyć. Nie musiały to być ponure dumania, gdyż raz po raz zjawiał się w twoich oczach błysk wesela, twarz jaśniała łagodnym podnieceniem, nie świadczącym bynajmniej o gorzkich, pesymistycznych rozmyślaniach. Wyraz twój raczej mówił o słodkich marzeniach młodości, na chętnych skrzydłach szlakiem nadziei wzlatującej ku idealnemu niebu. Głos pani Fairfax, która w tej chwili wołała w hallu na służącą, zbudził cię i jak ciekawie sama do siebie uśmiechnęłaś się, Jane! Mądry to był uśmieszek, bardzo bystry, zdawało się, że żartował z własnego zamyślenia. Jakby mówił: „Moje wizje to rzecz bardzo piękna, ale nie wolno mi zapominać, że są zupełnie nierzeczywiste. Mam zaróżowione niebo i zielony, kwietny raj w głowie, ale doskonale: widzę, że przede mną leży uciążliwa do przebycia droga i że dokoła mnie gromadzą się ciemne chmury grożące nawałą." Zbiegłaś na dół i poprosiłaś panią Fairfax o jakieś zajęcie; zdaje się, że chodziło o tygodniowe rachunki gospodarskie czy coś podobnego. Rozgniewałem się na ciebie, że mi z oczu schodzisz.

Niecierpliwie oczekiwałem wieczoru, aby móc cię zaprosić na dół. Podejrzewałem, że masz niezwykły, dla mnie zupełnie nowy charakter; pragnąłem zgłębić go i poznać lepiej. Weszłaś do pokoju z wyrazem nieśmiałości i niezależności równocześnie; milutko byłaś ubrana — podobnie jak teraz. Wyciągnąłem cię na rozmowę; wkrótce przekonałem się, że pełna jesteś dziwnych przeciwieństw. Ubranie twoje i zachowanie były skromne, jak nakazywał zwyczaj; chwilami uderzała w tobie niepewność, a przy wrodzonej dystynkcji zupełne nieobycie towarzyskie. Widać było, że bardzo się boisz wypaść niekorzystnie popełniając jakiś błąd, jakąś pomyłkę. Gdy się jednak zwracałem do ciebie, podnosiłaś ku mej twarzy oczy bystre, odważne, pełne ognia. Przenikliwość i moc była w każdym twym spojrzeniu; naciskana pytaniami, znajdowałaś zawsze gotowe, trafne odpowiedzi. Bardzo prędko oswoiłaś się ze mną: myślę, że odczuwałaś ogniwo sympatii pomiędzy sobą a twoim surowym i chmurnym panem, Jane, gdyż zadziwiająco prędko jakaś miła swoboda nadała spokój twemu zachowaniu. Mogłem sarkać, ile mi się podobało, nie okazywałaś wobec mego złego humoru ani zdziwienia, ani zalęknienia, ani urazy, ani przykrości. Przyglądałaś mi się i niekiedy uśmiechałaś do mnie z tym pełnym prostoty i mądrości wdziękiem, jakiego nie umiem opisać. To, co widziałem, zadowalało mnie i zarazem dodawało mi bodźca. Podobały mi się zalety dostrzeżone w tobie, zapragnąłem poznać ich więcej. Jednakże dłuższy czas trzymałem się z daleka, rzadko szukałem twego towarzystwa. Byłem intelektualnym epikurejczykiem, pragnąłem przedłużyć przyjemność zawierania tej nowej, interesującej znajomości. Przy tym przez czas jakiś prześladowała mnie obawa, że jeżeli kwiatu tego będę dotykał swobodnie, zwiędnie przedwcześnie — utraci słodki wdzięk świeżości. Nie wiedziałem wtedy, że to nie kwiat przemijający, ale raczej promienna jego podobizna wyrzeźbiona w trwałym klejnocie. Poza tym chciałem się przekonać, czy ty mnie będziesz szukać, jeżeli ja cię będę unikał, lecz nie, nie szukałaś mnie. Siedziałaś cicho w pokoju szkolnym, a jeżeli przypadkowo mnie spotkałaś, przemykałaś się szybko, z lekkim ukłonem w dowód uszanowania. Zwykłym twoim wyrazem w owe czasy, Jane, był wyraz zamyślenia; nie smutku, ale też i nie wesołości, gdyż miałaś mało nadziei i żadnej przyjemności. Byłem ciekaw, co myślisz o mnie i czy w ogóle myślisz o mnie, i postanowiłem to zbadać.

Zacząłem znowu zwracać na ciebie uwagę. Było coś radosnego w twoim spojrzeniu, coś pogodnego w twoim zachowaniu, gdy rozmawiałaś. Przekonałem się, że masz usposobienie towarzyskie; to ten milczący pokój szkolny, to nuda twojego życia tak cię przygniatały. Pozwoliłem sobie na rozkosz okazania ci dobroci i uprzejmości; dobroć niebawem obudziła wzruszenie. Twarz twoja nabrała wyrazu słodyczy, głos łagodności; lubiłem słyszeć swoje nazwisko wymawiane z akcentem radosnej wdzięczności. Cieszyłem się w owym czasie, Jane, gdy ciebie spotkałem przypadkiem. Było jakieś dziwne wahanie w twym obejściu: rzucałaś mi spojrzenia lekko zakłopotane, niepewne, trochę zaciekawione. Nie wiedziałaś, w jakim jestem humorze, czy będę odgrywał rolę pana i będę surowy, czy też przyjaciela i będę dobrotliwy. Zanadto już wtedy byłaś mi droga, bym często mógł odgrywać rolę pana, gdy zaś wyciągałem rękę serdecznie, taki słoneczny rumieniec szczęścia oblewał twoją twarzyczkę, że z trudem powstrzymywałem się od przyciśnięcia cię od razu do serca.

— Niech pan już nie wspomina o tych czasach — przerwałam, chyłkiem strącając kilka łez z oczu. Mowa jego była dla mnie męką; wiedziałam, co muszę uczynić, co muszę uczynić wkrótce, a wszystkie te wspomnienia i wyznania utrudniały mi tylko zadanie na przyszłość.

— Przerwę je, Jane — odpowiedział. — Czyż potrzeba zastanawiać się nad przeszłością, gdy teraźniejszość jest o tyle pewniejsza, a przyszłość o tyle jaśniejsza?

Zadrżałam słysząc to egzaltowane twierdzenie.

— Widzisz teraz, jak sprawa stoi — ciągnął dalej. — Spędziwszy młodość i wiek męski po części w niewypowiedzianej niedoli, a po części w ponurej samotności, po raz pierwszy znalazłem przedmiot prawdziwej miłości, znalazłem ciebie. Ty jesteś moim lepszym „ja", moim dobrym aniołem. Silne uczucie przywiązuje mnie do ciebie. Uważam cię za dobrą, inteligentną, uroczą; gorące, poważne uczucie zrodziło się w moim sercu. Ku tobie ono płonie, ciebie wciąga w głąb i źródło mego życia. Istnienie moje wije się wokół ciebie i płonąc czystym, potężnym płomieniem stapia ciebie i mnie w jedno.

Czując to i wiedząc postanowiłem pojąć cię za żonę. Mówić mi, że już mam żonę, to puste drwiny; ty wiesz teraz, że miałem tylko ohydnego demona. Źle zrobiłem, że próbowałem cię oszukać; ale lękałem się pewnego uporu, który masz w swoim charakterze. Lękałem się uprzedzeń wpojonych od dzieciństwa; chciałem cię posiąść bezpiecznie, zanimbym zaryzykował zwierzenia. To było z mej strony tchórzostwem, powinienem był odwołać się do twej szlachetności i wspaniałomyślności od razu, tak jak to czynię teraz; powinienem był odsłonić przed tobą wyraźnie życie moje pełne męki, opisać ci głód i pragnienie wyższego, godniejszego istnienia, wykazać ci nie moje postanowienia (to za słabe słowo), ale nieodpartą konieczność kochania wiernie i gorąco, jeżeli będę nawzajem wiernie i gorąco kochany. Wtedy powinienem był prosić cię o przyjęcie mojego zobowiązania i o danie mi twojego. Jane, daj mi je teraz!

Milczałam.

— Dlaczego milczysz, Jane?

Szarpała mną męka nadludzka, jak gdyby kleszcze z rozpalonego żelaza ściskały we mnie wnętrzności.

Straszna chwila: pełnawalki, czarna jak noc! Nigdy żadna żyjąca istota nie mogła chcieć być bardziej kochaną, niż ja byłam kochana, a tego, który mnie w ten sposób kochał, ja po prostu ubóstwiałam. I oto muszę wyrzec się miłości i bożyszcza. Jedno straszne słowo określało mój twardy obowiązek: „Uchodź!"

— Jane, czy rozumiesz, czego ja chcę od ciebie? Tylko tej obietnicy: „Będę twoją, panie Rochester."

— Panie Rochester, ja nie będę twoją. Znowu długie milczenie.

— Jane! — zaczął znowu tak łagodnie, że załamałam się w sobie pod naciskiem







Дата добавления: 2015-09-04; просмотров: 431. Нарушение авторских прав; Мы поможем в написании вашей работы!



Вычисление основной дактилоскопической формулы Вычислением основной дактоформулы обычно занимается следователь. Для этого все десять пальцев разбиваются на пять пар...

Расчетные и графические задания Равновесный объем - это объем, определяемый равенством спроса и предложения...

Кардиналистский и ординалистский подходы Кардиналистский (количественный подход) к анализу полезности основан на представлении о возможности измерения различных благ в условных единицах полезности...

Обзор компонентов Multisim Компоненты – это основа любой схемы, это все элементы, из которых она состоит. Multisim оперирует с двумя категориями...

Механизм действия гормонов а) Цитозольный механизм действия гормонов. По цитозольному механизму действуют гормоны 1 группы...

Алгоритм выполнения манипуляции Приемы наружного акушерского исследования. Приемы Леопольда – Левицкого. Цель...

ИГРЫ НА ТАКТИЛЬНОЕ ВЗАИМОДЕЙСТВИЕ Методические рекомендации по проведению игр на тактильное взаимодействие...

В эволюции растений и животных. Цель: выявить ароморфозы и идиоадаптации у растений Цель: выявить ароморфозы и идиоадаптации у растений. Оборудование: гербарные растения, чучела хордовых (рыб, земноводных, птиц, пресмыкающихся, млекопитающих), коллекции насекомых, влажные препараты паразитических червей, мох, хвощ, папоротник...

Типовые примеры и методы их решения. Пример 2.5.1. На вклад начисляются сложные проценты: а) ежегодно; б) ежеквартально; в) ежемесячно Пример 2.5.1. На вклад начисляются сложные проценты: а) ежегодно; б) ежеквартально; в) ежемесячно. Какова должна быть годовая номинальная процентная ставка...

Выработка навыка зеркального письма (динамический стереотип) Цель работы: Проследить особенности образования любого навыка (динамического стереотипа) на примере выработки навыка зеркального письма...

Studopedia.info - Студопедия - 2014-2024 год . (0.012 сек.) русская версия | украинская версия