Студопедия — ROZDZIAŁ XXIII
Студопедия Главная Случайная страница Обратная связь

Разделы: Автомобили Астрономия Биология География Дом и сад Другие языки Другое Информатика История Культура Литература Логика Математика Медицина Металлургия Механика Образование Охрана труда Педагогика Политика Право Психология Религия Риторика Социология Спорт Строительство Технология Туризм Физика Философия Финансы Химия Черчение Экология Экономика Электроника

ROZDZIAŁ XXIII






 

Wspaniałe wczesne lato zaświeciło nad Anglią; niebo tak czyste, słońce tak promienne, jak się je wtedy widziało w długim szeregu dni, rzadko kiedy nawet przez dzień jeden uszczęśliwia naszą falami otoczoną krainę. Było to tak, jak gdyby gromadka włoskich dni nadleciała z południa i niby stado wspaniałych przelotnych ptaków przysiadła odpocząć na skałach Albionu. Zwieziono siano, pola dokoła Thornfield zieleniły się bujnie; drogi pobielały, spieczone słońcem; drzewa pokrył ciemny liść w pełnym rozwoju; żywopłoty i lasy głęboką barwą listowia odbijały od słonecznego tonu skoszonych łąk.

W wigilię najdłuższego dnia Adelka, znużona zbieraniem przez pół dnia poziomek na drodze do Hay, poszła spać z kurami. Pilnowałam jej, dopóki nie usnęła, a potem wyszłam do ogrodu.

Była to najmilsza godzina z dwudziestu czterech godzin doby. „Dzień gorące ognie strwonił", a chłodna rosa opadała na spragnione równiny i spieczone szczyty. Tam gdzie słońce skromnie zaszło — nie w przepychu chmur — roztaczała się purpura, płonąc jak krwawy klejnot lub rozżarzony ogień na szczycie jednego wzgórza i sięgając w coraz łagodniejszych tonach do połowy nieba. Wschód miał też swój własny urok pięknego, głębokiego szafiru i własny skromny klejnot — wschodzącą, pojedynczą gwiazdę; niebawem miał się poszczycić księżycem; ale tymczasem księżyc był jeszcze poniżej widnokręgu.

Przechadzałam się czas jakiś po dróżce, gdy nagle delikatna, dobrze znajoma woń, woń cygara, zaleciała mnie od jednego okna; zobaczyłam, że okno w bibliotece jest cokolwiek uchylone; wiedziałam, że stamtąd mogę być widziana, toteż przeszłam do sadu. Żaden zakątek w ogrodzie nie był tak zaciszny, tak rajski jak ten; pełen był drzew, pełen rozkwitłych kwiatów; z jednej strony bardzo wysoki mur odgradzał go od podwórza, z drugiej aleja bukowa osłaniała go od drogi. Na końcu znajdował się płot nad rowem, jedyna przegroda od pustych pól; wijąca się ścieżka obsadzona krzewami, a kończąca się olbrzymim kasztanem z okalającą go dokoła ławeczką, prowadziła do płotu i rowu. Tutaj mogłam spacerować nie widziana przez nikogo. Wzruszona pięknem wieczoru, padającą rosą, ciszą — czułam, że w tym zakątku mogłabym przebywać wiecznie. Gdy jednak zaczęłam krążyć po kwiatowo-owocowej części sadu, dokąd zwabiło mnie widoczniejsze na tej wolniejszej przestrzeni światło księżyca, nagle wstrzymał moje kroki nie odgłos żaden, nie widok, lecz znowu ostrzegawczy zapach. Dziki bez, akacje, jaśmin, goździki i róże od dawna już złożyły wieczorną ofiarę kadzidła; lecz tego nowego zapachu nie wydaje ani krzew, ani kwiat; jest to znany mi dobrze — zapach cygara pana Rochestera. Oglądam się dokoła i słucham. Widzę drzewa obarczone dojrzewającym owocem. Słyszę słowika śpiewającego w pobliskim lasku; nie widać żadnej poruszającej się postaci, nie słychać przybliżających się kroków, a zapach staje się silniejszy; muszę uciekać. Zmierzam do furtki prowadzącej w gąszcz krzewów i widzę pana Rochestera. Chronię się do bluszczowej altanki. „Przecież — myślę sobie — on się długo tu nie zatrzyma, wróci niebawem tam, skąd przyszedł, a jeśli będę siedziała cicho, nie zobaczy mnie wcale."

Ale nie, ten wieczór musi być równie miły jemu jak i mnie, a ten staroświecki ogród równie go nęci. Przechadza się więc dalej, to podnosząc gałązki agrestu, by popatrzeć na obciążający je owoc wielki jak śliwki, to zrywając dojrzałą wiśnię pod murem, to nachylając się nad kępką kwiatów, by wchłonąć ich woń lub podziwiać kropelki rosy na płatkach. Wielka ćma brzęcząc przelatuje koło mnie; siada na roślinie u stóp pana Rochestera; on widzi ją i schyla się, by ją dokładniej obejrzeć.

„Teraz jest obrócony plecami do mnie — myślę — a przy tym jest zajęty; może idąc cicho, będę się mogła wymknąć nie zauważona."

Stąpałam po trawie brzegiem ścieżki, by nie zdradził mnie chrzęst kamyków; on stał wśród grządek o jakie dwa kroki od miejsca, którędy musiałam przechodzić; ćma widocznie zajmowała jego uwagę. „Przejdę bez trudu" — myślałam. Gdym przekraczała jego cień rzucony przez księżyc, odezwał się spokojnie, nie odwracając się wcale:

— Chodź tu, Jane, zobacz tę stworę.

Zachowywałam się tak cicho! Przecież nie miał oczu w plecach; czyżby cień jego mnie poczuł? Drgnęłam w pierwszej chwili, a potem podeszłam bliżej.

— Popatrz na jej skrzydła — rzekł — ona mi przypomina owady z Indii Zachodnich; nieczęsto widuje się w Anglii okazy tak wielkie i barwne; o, poleciała!

Ćma odfrunęła. I ja zażenowana cofałam się także. Jednak pan Rochester poszedł za mną, a gdy doszliśmy do furtki, powiedział:

— Zawróćmy; to wstyd siedzieć w domu w tak piękną noc, z pewnością nikomu nie chce się iść spać, gdy w ten sposób zachód słońca zbiega się z wschodem księżyca.

Jest to jedną z moich wad, że chociaż język mój jest niekiedy dość skory do odpowiedzi, bywają zdarzenia, że gdy chodzi o znalezienie wymówki, haniebnie mnie zawodzi. A trafia się to najczęściej w takich warunkach, gdy łatwe słowo lub wiarygodna wymówka wybawiłyby mnie z przykrej sytuacji. Nie miałam ochoty spacerować o tej godzinie sama z panem Rochesterem po tym cienistym ogrodzie, nie mogłam jednak znaleźć powodu, dla którego bym go miała pożegnać. Szłam więc ociągając się i szukając w myślach sposobu, jak by się tu wykręcić. On jednakże wydawał się taki spokojny i poważny, że zrobiło mi się wstyd mojego zmieszania; zło — bezpośrednie lub ukryte — leżało widocznie we mnie tylko; jego umysł był tego nieświadomy i spokojny.

— Jane — zaczął znowu, gdy wszedłszy na ścieżkę wśród krzewów posuwaliśmy się w kierunku płotu nad rowem i kasztana — Thornfield to miła miejscowość latem, prawda?

— O tak, proszę pana.

— Musiałaś się do pewnego stopnia przywiązać do tego domu, mając poczucie piękna przyrody i łatwość przywiązywania się.

— Toteż przywiązałam się do Thornfield.

— I chociaż nie rozumiem, jak to być może, widzę, że przywiązałaś się i do tego głupiutkiego dziecka, Adelki, a nawet do prostodusznej pani Fairfax.

— Tak, proszę pana; każda jest mi droga na inny sposób.

— I żal by ci było rozstać się z nimi?

— O, tak!

— Szkoda! — powiedział, westchnął i zamilkł. — Taki to już bieg rzeczy na świecie — ciągnął dalej. — Zaledwie człowiek zadomowi się gdzieś, gdzie mu dobrze, a już jakiś głos każe mu wstawać i iść dalej, gdyż godzina wypoczynku minęła.

— Czy ja muszę iść dalej? — zapytałam. — Czy muszę opuścić Thornfield?

— Myślę, że musisz, Żanetko. Przykro mi bardzo, ale myślę doprawdy, że musisz.

Był to cios, ale zebrałam wszystkie siły.

— Dobrze, proszę pana, będę gotowa, gdy przyjdzie rozkaz odejścia.

— Ten rozkaz przychodzi teraz, muszę go wydać dziś jeszcze.

— A więc pan się jednak żeni, panie Rochester?

— Wła-śnie. O to chodzi. Ze zwykłą swoją bystrością trafiłaś w sedno.

— Czy to ma prędko nastąpić?

— Bardzo prędko, moja... to jest, panno Eyre; i przypomnij sobie, Jane, że kiedy pierwszy raz dowiedziałaś się, ode mnie czy od kogoś, że mam zamiar nałożyć świętą pętlę na mój starokawalerski kark, wstąpić w święty stan małżeński, wziąć pannę Ingram w objęcia (jest co objąć naprawdę, ale to nie ma nic do rzeczy... nie można mieć nigdy za wiele czegoś tak doskonałego jak moja piękna Blanka), otóż, jak mówiłem... czy mnie słuchasz? Nie odwracaj głowy, nie oglądaj się za ćmami! To tylko była „Wstęga Wieczorna", dziecko, pofrunęła do domu! Otóż chciałem ci przypomnieć, że to ty pierwsza powiedziałaś do mnie z taktem, który tak w tobie szanuję, z tą przezornością, roztropnością i skromnością tak stosowną w tej odpowiedzialnej i zależnej sytuacji — że na wypadek, gdybym się ożenił z panną Ingram, ty i Adelka powinnyście stąd odejść. Pomijam, że ta uwaga rzuca pewien obraźliwy cień na charakter mojej ukochanej. Istotnie, gdy już będziesz daleko, Żanetko, będę się starał o tym zapomnieć; zapamiętam tylko mądrość tej rady, która dała mi wskazówkę postępowania. Adelka musi pójść do szkoły, a panna Eyre musi sobie poszukać innej posady.

— Tak, panie, dam natychmiast ogłoszenie; a tymczasem, myślę... — chciałam dodać, „że mogę chyba pozostać tutaj, aż znajdę inny dach, pod który się schronię", lecz urwałam nie chcąc ryzykować długiego zdania, gdyż czułam, że niezupełnie panuję nad głosem.

— Za miesiąc mniej więcej, jak sądzę, będę już żonaty — mówił dalej pan Rochester — a tymczasem sam rozejrzę się za schronieniem i pracą dla ciebie...

— Dziękuję panu; przykro mi, że sprawiam...

— Ach, nie ma za co przepraszać! Uważam, że jeżeli pracownica spełniała obowiązek tak dobrze jak ty, ma prawo wymagać od pracodawcy pewnej pomocy, jeśli on ją dać może. Istotnie, już nawet słyszałem od mojej przyszłej teściowej o posadzie, która by może była odpowiednia; chodzi mianowicie o podjęcie się edukacji pięciu córek pani O'Gall w Bitternutt Lodge w Connaught w Irlandii. Spodoba ci się Irlandia, sądzę; powiadają, że ludzie tam tacy bardzo serdeczni.

— To bardzo daleko, proszę pana.

— Cóż to szkodzi, dziewczyna tak rozsądna nie może się obawiać podróży ani odległości.

— Nie podróży, ale odległości; a przy tym... morze odgradza...

— Od czego, Jane? No?

—...od Anglii i od Thornfield, i... od pana, panie Rochester.

Powiedziałam to prawie mimo woli i również bezwolnie popłynęły moje łzy. Płakałam jednak cicho, niedosłyszalnie, powstrzymywałam łkanie. Myśl o pani O'Gall i Bitternutt Lodge zmroziła we mnie serce, a jeszcze bardziej myśl o tych falach oceanu, które stanowić miały zaporę pomiędzy mną a moim panem; ale najbardziej bolesna była myśl o tym szerszym oceanie — oceanie bogactwa, sfery, zwyczajów, oddzielającym mnie od tego, którego całą istotą kochałam.

— To tak bardzo daleko — powtórzyłam.

— To prawda; a gdy raz się dostaniesz do Bitternutt w Irlandii, nigdy już ciebie nie zobaczę, Jane; tego jestem pewny. Nigdy nie bywam w Irlandii, nie mam jakoś przekonania do tego kraju. W dobrej żyliśmy przyjaźni, prawda?

— Tak, proszę pana.

— A gdy przyjaciele są w przededniu rozstania, lubią spędzić z sobą trochę pozostałego im czasu. Chodź! Pogawędzimy o podróży i o rozstaniu spokojnie z jakie pół godzinki, podczas gdy na niebie gwiazdy się zapalą. Oto kasztan i ławeczka nad jego starymi korzeniami. Posiedźmy tu w spokoju dziś wieczór, choćby nie było nam sądzone nigdy już zasiąść razem.

Zmusił mnie, bym usiadła, i sam usiadł także.

— Daleka to droga do Irlandii, Jane, i żal mi wysyłać moją przyjaciółeczkę w tak męczącą podróż; skoro jednakże nie mogę nic lepszego uczynić, cóż na to poradzę? Czy czujesz jakąś więź między nami, jak myślisz, Jane?

Nie mogłam się w tej chwili zdobyć na żadną odpowiedź: serce we mnie zamierało.

— Ponieważ — mówił dalej — podlegam niekiedy w stosunku do ciebie dziwnemu uczuciu, zwłaszcza gdy znajdujesz się blisko mnie, jak teraz; mam wrażenie, że gdzieś w okolicy lewych żeber mam umocowany sznur silnym węzłem spojony z takimże sznurem przytwierdzonym w takimże miejscu u ciebie. A jeżeli burzliwe morze i przestrzeń tylu mil staną pomiędzy nami, ten łączący sznur może przerwać się, pęknąć: a wtedy, odczuwam to nerwowo, ja zacząłbym krwawić wewnętrznie. A ty?... ty byś mnie zapomniała.

— O, co to, to nigdy, pan wie... — nie mogłam mówić dalej.

— Czy słyszysz, jak słowik śpiewa w lasku? Posłuchaj!

Słuchając łkałam konwulsyjnie, gdyż już nie mogłam dłużej opanować uczuć; musiałam im ulec. Dojmująca męka wstrząsnęła mną całą. Gdy przemówiłam, to jedynie po to, by wybuchnąć gwałtowną skargą, że w ogóle na ten świat przyszłam, że w ogóle poznałam Thornfield.

— Tak żal ci porzucać Thornfield?

Gwałtowne uczucie, pobudzone żalem i miłością, zbuntowało się we mnie, zażądało władzy, pełni lotu, prawa do życia, wzniesienia się i zapanowania nareszcie; tak, domagało się prawa głosu.

— Żal mi porzucać Thornfield; kocham Thornfield; kocham, gdyż tu żyłam życiem pełnym i błogim... chwilowo przynajmniej. Nikt mnie nie deptał. Nikt nie zmuszał do zaskorupienia się w sobie. Nie pogrzebano mnie z niższymi duszami, nie wykluczono od przestawania z tym, co jasne, energiczne i wzniosłe. Żyłam obok tego, co czczę, co nad wszystko przenoszę; obcowałam z oryginalnym, potężnym, szerokim umysłem. Poznałam pana, panie Rochester, przerażenie i męka przejmują mnie na myśl, że koniecznie muszę się oderwać od pana na zawsze. Widzę konieczność odejścia i czuję, jakbym patrzyła na konieczność śmierci.

— W czym widzisz tę konieczność? — zapytał nagle.

— W czym? Pan sam ją przede mną postawił.

— W jakiej postaci?

— W postaci panny Ingram; szlachetnej i pięknej kobiety: pańskiej narzeczonej.

— Mojej narzeczonej! Jakiej narzeczonej? Ja nie mam narzeczonej.

— Ale ją pan będzie miał.

— Tak, będę miał... Będę! — zaciął zęby.

— Więc ja muszę odejść; pan sam to powiedział.

— Nie, musisz pozostać! Przysięgam, i tej przysięgi dotrzymam.

— A ja panu mówię, że muszę odejść! — zawołałam z uniesieniem. — Czy pan sobie wyobraża, że ja tu potrafię pozostać stając się dla pana niczym? Czy pan mnie uważa za bezduszny automat, za maszynę bez czucia? Sądzi pan, że potrafiłabym znieść, gdyby mi kęs chleba wydzierano od ust i kroplę życiodajnej wody wylewano z czary? Ponieważ jestem biedna, nieznana, nieładna i mała, myśli pan, że i duszy we mnie nie ma ani serca? O, jak się pan myli! Mam duszę jak i pan i takież serce! A gdyby mi Bóg dał nieco urody i wielkie bogactwa, postarałabym się, aby panu było równie ciężko odejść ode mnie, jak mnie jest ciężko odejść od pana. Nie zwracam się teraz do pana tak, jak nakazuje zwyczaj czy konwenans światowy, nawet nie jak człowiek do człowieka, ale jak wolny duch do wolnego ducha, jak gdybyśmy, przeszedłszy przez śmierć i przez grób, stali przed Bogiem równi, bo i równi przecież jesteśmy!

— Równi jesteśmy! — powtórzył pan Rochester. — O, tak — dodał biorąc mnie w ramiona, przygarniając do piersi i przyciskając usta do moich ust. — Tak, Jane!

— Tak — odpowiedziałam — a jednak nie tak, gdyż pan jest człowiekiem żonatym... czy jakby żonatym, i to z kobietą niższą od pana, z którą pan nie ma nic wspólnego, którą, nie wierzę, by pan kochał prawdziwie, gdyż widziałam i słyszałam, jak pan z niej drwił. Ja bym wzgardziła takim związkiem; dlatego uważam się za lepszą od pana. Niech mnie pan puści!

— Dokąd chcesz iść, Jane? Czy do Irlandii?

— Tak, do Irlandii. Wypowiedziałam to, co mam na sercu, a teraz mogę jechać gdziekolwiek.

— Uspokój się; nie wyrywaj się jak dziki, oszalały ptak, który łamie własne pióra miotając się w sieci.

— Nie jestem ptakiem, żadna sieć mnie nie więzi; jestem wolną istotą ludzką o niezależnej woli, a ta wola posłuży mi do opuszczenia pana.

Jeszcze jednym wysiłkiem uwolniłam się z jego objęć i stałam przed nim wyprostowana.

— Niechże twoja wola decyduje o twoim losie — powiedział. — Ofiaruję ci rękę, serce i udział we wszystkim, co posiadam.

— Gra pan farsę, z której ja się tylko śmieję.

— Proszę cię, byś spędziła życie przy moim boku, byś była moim drugim ja, moim najlepszym towarzyszem na ziemi.

— Do tej roli już pan wybrał kogoś i musi przy tym wyborze pozostać.

— Ucisz się na chwilę, Jane; jesteś nadmiernie rozdrażniona; i ja także będę milczał.

Powiew wiatru przeleciał wzdłuż ścieżki, zatrząsł gałęźmi kasztana; odleciał w nieokreśloną dal, gdzie zamarł. Śpiew słowika był jedynym głosem rozlegającym się o tej godzinie; słuchając go rozpłakałam się znowu. Pan Rochester siedział spokojnie, patrząc na mnie łagodnie i poważnie. Jakiś czas upłynął, zanim przemówił:

— Usiądź tu przy mnie, Jane, wytłumaczymy sobie wszystko i zrozumiemy się wzajemnie.

— Nigdy już nie usiądę przy panu; oderwałam się i nie mogę powrócić.

— Ależ, Jane, proszę cię, zechciej być moją żoną, tylko z tobą zamierzam się ożenić.

Milczałam; myślałam, że żartuje ze mnie.

— Chodź tu, Jane, chodź bliżej.

— Narzeczona pańska stoi między nami. Wstał i jednym krokiem był przy mnie.

— Tu jest moja narzeczona — rzekł przyciskając mnie znów do siebie — ponieważ tu jest równy mi człowiek, człowiek do mnie podobny. Czy chcesz być moją żoną, Jane?

Wciąż jeszcze nie odpowiadałam, wciąż jeszcze wyrywałam się z jego objęcia, gdyż nie dowierzałam mu nadal.

— Czy wątpisz we mnie, Jane?

— Całkowicie.

— Nie wierzysz mi?

— Ani trochę.

— Czyż jestem kłamcą w twoich oczach? — zawołał namiętnie. — Ty mała sceptyczko, ja ciebie muszę przekonać. Jaką ja miłość odczuwam dla panny Ingram? Żadnej, i ty o tym wiesz! Jaką miłość ona ma dla mnie? Żadnej, przekonałem się o tym. Postarałem się, by dotarła do niej pogłoska, że mój majątek nie wynosi nawet trzeciej części tego, czego się spodziewała, a potem stawiłem się przed nią, by stwierdzić rezultat; spotkało mnie oziębłe przyjęcie z jej strony i ze strony jej matki. Nie chciałbym, nie mógłbym ożenić się z panną Ingram. Ty... ty prawie nieziemskie stworzenie! Ciebie kocham jak siebie samego. Ciebie: biedną i nieznaną, małą i nieładną, ciebie błagam, byś przyjęła mnie za męża.

— Jak to, mnie? — zawołałam zaczynając wierzyć w jego szczerość wobec powagi, a zwłaszcza wobec jego niegrzeczności. — Mnie, która na całym świecie nie ma przyjaciela prócz pana, jeśli pan nim jest; która nie ma ani jednego grosza poza tym, co pan mi płaci?

— Ciebie, Jane, ty musisz być moja, zupełnie moja. Czy chcesz być moja? Odpowiedz, że chcesz, odpowiedz prędko!

— Panie Rochester, niech mi pan pozwoli popatrzeć w swoją twarz; niech się pan obróci do księżyca.

— Dlaczego?

— Ponieważ chcę czytać myśli w pańskiej twarzy. Niech się pan obróci!

— Proszę! Nie będzie ona czytelniejsza niż zgnieciona, zagryzmolona kartka. Czytajże, tylko śpiesz się, bo ja cierpię.

Twarz jego była bardzo wzburzona i bardzo rozogniona; przebiegały po niej silne skurcze i dziwne błyski miał w oczach.

— O Jane! Jak ty mnie męczysz! — zawołał. — Swoim badawczym, a jednak wiernym i szlachetnym spojrzeniem dręczysz mnie!

— Jak to być może? Jeśli pan jest szczery, a pańska propozycja uczciwa, ja przecież mogę czuć dla pana tylko wdzięczność i serdeczne oddanie, to przecież nie może dręczyć!

— Wdzięczność! — zawołał i dodał gwałtownie: — Zgódź się prędko. Powiedz: Ewardzie, będę twoją żoną.

— Czy pan mówi serio? Czy pan mnie naprawdę kocha? Czy pan szczerze pragnie mieć mnie za żonę?

— Tak, a jeżeli dla upewnienia potrzeba ci przysięgi, tedy przysięgam!

— Jeśli tak, będę pańską żoną...

— Moja żono! Nazwij mnie po imieniu.

— Edwardzie!

— Przyjdź do mnie... przyjdź do mnie, jedyna moja — powiedział i dodał tonem głęboko wzruszonym, z twarzą przytuloną do mojej: — Daj mi szczęście, a będę dbał o twoje. Niech Bóg mi przebaczy! — dodał niebawem — a ludzie niech się do mnie nie wtrącają; moją jest i już jej nie oddam.

— Któż by się mógł wtrącać, proszę pana? Ja nie mam krewnych, którzy by się mogli mieszać do moich spraw.

— Nie, i to właśnie najlepsze — odparł. Gdybym go mniej kochała, jego ton i ten wyraz

triumfalnej radości wydałyby mi się niesamowite. Siedząc jednak przy nim, obudzona z tej straszliwej zmory rozstania, czując, że raj mi się otwiera, myślałam tylko o tym szczęściu, które na mnie spadło. On zapytywał raz po raz:

— Czy jesteś szczęśliwa, Jane?

— O, tak! — odpowiadałam za każdym razem. Wtedy on szepnął:

— To odkupi!... to odkupi! Czyż nie znalazłem jej sierotą, bez przyjaciół, zmrożoną, niepocieszoną? Czyż nie będę jej strzegł i miłował, i pocieszał? Przecież miłość jest w sercu moim, stałość w mych postanowieniach. To zadośćuczyni przed trybunałem Najwyższego. Wiem, że Stwórca zezwala na ten czyn. Nie dbam o sąd świata. Opinii ludzkiej stawię czoło!

Ale co się działo tej nocy? Księżyc jeszcze nie zaszedł, a nas objął cień zupełny; zaledwie mogłam dojrzeć twarz pana Rochestera, chociaż tak blisko siedziałam. A co wyprawiał ten kasztan? Wił się, szumiał i jęczał, gdy wiatr hulał wzdłuż ścieżki i ogarniał nas potężnym tchnieniem.

— Musimy wracać — powiedział pan Rochester. — Nadchodzi burza. Mógłbym tak przesiedzieć z tobą do rana.

„I ja z tobą" — pomyślałam. Byłabym to może powiedziała, gdyby nie to, że sina, jaskrawa iskra wyskoczyła z chmury, na którą właśnie patrzyłam, i rozległ się trzask bliskiego pioruna; schowałam oślepione oczy na ramieniu pana Rochestera.

Lunął deszcz. Pan Rochester spiesznie poprowadził mnie wzdłuż ścieżki, przez ogród i do domu; zanim jednakże przestąpiliśmy próg, byliśmy przemoczeni do nitki. Właśnie pan Rochester zdejmował ze mnie szal w sieni i wytrząsał wodę z moich rozpuszczonych włosów, gdy pani Fairfax wyszła z pokoju. Nie zauważyłam jej zrazu, nie zauważył też jej pan Rochester, Lampa paliła się w hallu. Zegar właśnie miał wybić dwunastą.

— Spiesz się zdjąć przemoczone ubranie — rzekł — a zanim pójdziesz, dobranoc ci, dobranoc, moje kochanie!

Ucałował mnie kilkakrotnie. Gdy podniosłam oczy wysuwając się z jego objęcia, ujrzałam stojącą tuż obok wdowę, bladą, poważną i zdumioną. Uśmiechnęłam się tylko do niej i pobiegłam na górę. „Na wytłumaczenie musi jeszcze poczekać" — pomyślałam. A jednak, gdy dotarłam do swego pokoju, zrobiło mi się przykro, że ona, chociaż chwilowo, może źle zrozumieć to, co widziała. Radość jednak zatarła wszelkie inne uczucia; i chociaż głośno dął wicher, choć blisko i potężnie huczały grzmoty, często i strasznie błyskały pioruny, a ulewa lała strumieniami przez dwie godziny trwającą burzę, nie doświadczałam strachu ani uczucia grozy. Pan Rochester trzy razy podchodził do moich drzwi i pytał, czy się nie boję, a to było pociechą i dawało mi siły, by zmóc obawę.

Rano, zanim wstałam, wbiegła Adelka, by mi powiedzieć, że piorun tej nocy uderzył w wielki kasztan na końcu sadu i rozłupał go na dwoje.

 







Дата добавления: 2015-09-04; просмотров: 530. Нарушение авторских прав; Мы поможем в написании вашей работы!



Обзор компонентов Multisim Компоненты – это основа любой схемы, это все элементы, из которых она состоит. Multisim оперирует с двумя категориями...

Композиция из абстрактных геометрических фигур Данная композиция состоит из линий, штриховки, абстрактных геометрических форм...

Важнейшие способы обработки и анализа рядов динамики Не во всех случаях эмпирические данные рядов динамики позволяют определить тенденцию изменения явления во времени...

ТЕОРЕТИЧЕСКАЯ МЕХАНИКА Статика является частью теоретической механики, изучающей условия, при ко­торых тело находится под действием заданной системы сил...

Основные разделы работы участкового врача-педиатра Ведущей фигурой в организации внебольничной помощи детям является участковый врач-педиатр детской городской поликлиники...

Ученые, внесшие большой вклад в развитие науки биологии Краткая история развития биологии. Чарльз Дарвин (1809 -1882)- основной труд « О происхождении видов путем естественного отбора или Сохранение благоприятствующих пород в борьбе за жизнь»...

Этапы трансляции и их характеристика Трансляция (от лат. translatio — перевод) — процесс синтеза белка из аминокислот на матрице информационной (матричной) РНК (иРНК...

Образование соседних чисел Фрагмент: Программная задача: показать образование числа 4 и числа 3 друг из друга...

Шрифт зодчего Шрифт зодчего состоит из прописных (заглавных), строчных букв и цифр...

Краткая психологическая характеристика возрастных периодов.Первый критический период развития ребенка — период новорожденности Психоаналитики говорят, что это первая травма, которую переживает ребенок, и она настолько сильна, что вся последую­щая жизнь проходит под знаком этой травмы...

Studopedia.info - Студопедия - 2014-2024 год . (0.009 сек.) русская версия | украинская версия