Студопедия — ROZDZIAŁ XXIV
Студопедия Главная Случайная страница Обратная связь

Разделы: Автомобили Астрономия Биология География Дом и сад Другие языки Другое Информатика История Культура Литература Логика Математика Медицина Металлургия Механика Образование Охрана труда Педагогика Политика Право Психология Религия Риторика Социология Спорт Строительство Технология Туризм Физика Философия Финансы Химия Черчение Экология Экономика Электроника

ROZDZIAŁ XXIV






 

Wstając i ubierając się rozmyślałam nad tym, co się stało, i pytałam siebie, czy to sen. Nie mogłam być pewna, że to się naprawdę wydarzyło, dopóki znów nie zobaczę pana Rochestera i z ust jego nie usłyszę wznowionych słów miłości i oświadczyn.

Układając włosy przypatrzyłam się swej twarzy w zwierciadle i przekonałam się, że już nie jest brzydka: promieniała nadzieją, zabarwiło ją ożywienie, oczy jaśniały nowym jakimś blaskiem. Często niechętnie patrzyłam na mojego pana w obawie, że mój wygląd nie może mu się podobać; ale teraz byłam pewna, że mogę śmiało wznieść ku niemu twarz, gdyż jej wyraz nie ostudzi jego przywiązania. Wyjęłam z komody prostą, ale czystą i jasną letnią sukienkę i włożyłam ją; zdawało mi się, że nigdy w żadnej sukni nie było mi tak dobrze, ale bo też w tak szczęśliwym usposobieniu nie miałam na sobie żadnej.

Nie zdziwiło mnie to bynajmniej, gdy zbiegłszy na dół do hallu ujrzałam, że słoneczny ranek czerwcowy nastąpił po nocnej burzy i że przez otwarte szklane drzwi zalatuje świeży, wonny wietrzyk. Natura musi być radosna, kiedy ja jestem taka szczęśliwa. Ścieżką ku domowi szła żebraczka z chłopczykiem, oboje bladzi, obszarpani; pobiegłam ku nim i dałam im wszystkie pieniądze, jakie miałam przy sobie, jakieś trzy czy cztery szylingi; źli czy dobrzy, niechże się cieszą w to moje wielkie święto. Wrony krakały, śpiewały weselsze ptaki, ale nic nie dorównywało weselem memu rozradowanemu sercu.

Zaskoczyła mnie pani Fairfax, ukazując w oknie smutną twarz i mówiąc poważnie:

— Panno Eyre, czy pani przyjdzie na śniadanie?

Podczas śniadania była spokojna i chłodna; ja jednak wtedy nie mogłam wywieść jej z błędu. Musiałam czekać, aż pan Rochester udzieli jej wyjaśnień; i ona też musiała poczekać. Zjadłszy pośpieszyłam na górę. Spotkałam Adelkę wychodzącą ze szkolnego pokoju.

— Dokąd idziesz? Czas już zacząć lekcje.

— Pan Rochester kazał mi iść do dziecinnego pokoju.

— Gdzie jest pan Rochester?

— Tutaj — wskazała drzwi szkolnego pokoju. Weszłam; i oto on stał przede mną.

— Chodź tu, powiedz mi dzień dobry — rzekł. Zbliżyłam się radośnie; nie chłodne słowa, nie uścisk

ręki nawet stał się moim udziałem, ale uścisk i pocałunek. Takie się to wydawało naturalne i tak słodka była miłość jego i pieszczota!

— Świetnie wyglądasz, Jane; taka uśmiechnięta i ładna, doprawdy ładna dziś rano — powiedział. — Czy to moja blada rusałeczka? Czy to moje ziarnko gorczyczne? To małe, słoneczne dziewczątko z dołeczkami na twarzyczce, z różowymi usteczkami, z gładziuchnymi jak atłas kasztanowatymi włosami i promiennymi orzechowymi oczami? (Miałam zielone oczy, czytelniku, ale trzeba mu darować pomyłkę; widocznie dzisiaj widział je w innych kolorach.)

— To jest Jane Eyre, proszę pana.

— A wkrótce Jane Rochester — dodał. — Za cztery tygodnie, Żanetko, ani o dzień później. Słyszysz?

Słyszałam i nie mogłam tego zupełnie pojąć: kręciło mi się w głowie. Uczucie, wzbudzone we mnie tym oświadczeniem, było czymś, co wstrząsało i ogłuszało; był to nieledwie strach.

— Zarumieniłaś się, a teraz zbladłaś, Jane. Dlaczego?

— Ponieważ nadał mi pan nowe imię: Jane Rochester, a to wydaje się takie dziwne.

— Tak, pani Rochester — powtórzył. — Młoda pani Rochester, młoda żona Fairfaxa Rochestera.

— To się nigdy nie stanie; to nie brzmi prawdopodobnie. Zupełne szczęście nigdy nie staje się udziałem ludzi na tym świecie. Czyż miałby mi być sądzony inny los niż reszcie ludzi? Wyobrazić sobie, żeby mnie miał spotkać los taki, to bajka, to sen na jawie.

— Który ja mogę urzeczywistnić i urzeczywistnię zaczynając od dzisiaj. Napisałem dziś rano do mojego bankiera w Londynie, by przysłał mi pewne klejnoty, które ma w przechowaniu, dziedzictwo dla pań na Thornfield. Za dzień lub dwa, mam nadzieję, będę ci je mógł wysypać na kolana, gdyż każdy przywilej, każdy hołd, który bym złożył u stóp córki para, gdybym się z nią ożenił, będzie twoim.

— O, dajmy pokój klejnotom! Nie lubię słuchać, gdy się o nich mówi. Klejnoty dla Jane Eyre to brzmi tak nienaturalnie i dziwnie; wolę ich nie mieć.

— Sam ci założękolię brylantową na szyję i diadem nad czołem, gdzie będzie odpowiedni, gdyż natura sama wycisnęła piętno szlachectwa na tym czole, Jane; i zapnę bransolety dokoła tych delikatnych rączek, i obciążę te drobne paluszki pierścionkami.

— Nie, nie! Niech pan myśli o czym innym i mówi o czym innym i w innym tonie. Niech pan nie przemawia do mnie, jak gdybym była pięknością; jestem tylko skromną kwakierską nauczycielką.

— Jesteś pięknością w moich oczach, pięknością wedle pragnień mego serca, delikatną i powiewną.

— Nikłą i nic nie znaczącą, chce pan powiedzieć. Pan śni albo szydzi. Na miłość boską, niech się pan nie bawi w ironię!

— Sprawię, że i świat także uzna cię za piękność — ciągnął dalej, podczas gdy istotnie nieswojo było mi go słuchać, gdyż czułam, że albo sam się łudzi, albo mnie chce łudzić. — Ubiorę moją Jane w atłasy i koronki i będzie nosiła róże we włosach; i nakryję jej ukochaną głowę bezcennym welonem.

— A wtedy mnie pan nie pozna i nie będę już pańską Jane Eyre, lecz małpką w kurtce arlekina, lekkomyślną kobietką przystrojoną w cudze piórka. Równie przykro byłoby mi widzieć pana w aktorskim przebraniu, jak siebie w dworskiej toalecie; i nie nazywam pana ładnym, choć kocham pana tak gorąco, o wiele za gorąco, by panu pochlebiać. Niech mi pan też nie pochlebia.

On jednakże ciągnął swoje dalej nie zważając na moje prośby.

— Dziś jeszcze zabiorę cię powozem do Millcote i musisz sobie wybrać kilka sukien. Powiedziałem ci, że pobierzemy się za cztery tygodnie. Ślub odbędzie się cicho w tym oto kościele; a wtedy od razu cię porwę do miasta. Po krótkim pobycie zawiozę mój skarb w strony bliższe słońca; ku francuskim winnicom, ku włoskim równinom, niech zobaczy, co jest sławnego w historii starożytnej i w dziejach nowszych, niech pokosztuje także życia miast i nauczy się cenić siebie przez sprawiedliwe porównanie z innymi.

— Będę podróżowała? I z panem?

— Będziesz mieszkała w Paryżu, Rzymie i Neapolu; we Florencji, Wenecji i Wiedniu: całą przestrzeń, którą ja przewędrowałem, ty też przemierzysz, gdzie ja wycisnąłem swoje kopyto, tam i ty postawisz swoją nóżkę sylfidy. Dziesięć lat temu przeleciałem przez Europę na wpół szalony, mając za towarzyszy niesmak, nienawiść i wściekłość; teraz odwiedzę ją znów uzdrowiony i oczyszczony, z prawdziwym aniołem pocieszenia.

Roześmiałam się, gdy to powiedział.

— Nie jestem aniołem — oświadczyłam — i nie będę aniołem, póki życia; będę tylko sobą. Panie Rochester, niech się pan po mnie nie spodziewa ani niech pan ode mnie nie wymaga nic niebiańskiego, gdyż się pan tego nie doczeka, tak jak ja się tego nie doczekam od pana; i wcale się tego nie spodziewam.

— A czego ty się po mnie spodziewasz?

— Przez bardzo krótki przeciąg czasu będzie pan może taki jak teraz; przez bardzo krótki przeciąg czasu. A potem pan ostygnie; a potem stanie się pan kapryśny; a potem będzie pan poważny i surowy, a ja będę miała dużo kłopotu chcąc panu dogodzić. Gdy się pan jednak dobrze do mnie przyzwyczai, może mnie pan znów polubi — polubi, mówię, nie pokocha. Przypuszczam, że miłość pańska wypali się w sześć miesięcy, może prędzej. Czytałam w książkach pisanych przez mężczyzn, że to najdalszy kres, do jakiego sięga zapał miłosny męża. Jednak mam nadzieję, że jako przyjaciółka i towarzyszka nigdy nie stanę się niemiła mojemu drogiemu panu.

— Niemiła! I polubić cię znowu! Myślę, że będę cię lubił i lubił, i lubił; i będziesz mi musiała przyznać, że nie tylko cię lubię, ale kocham, prawdziwie, gorąco, stale.

— Ale czy nie jest pan kapryśny?

— Względem kobiet, które podobają mi się z twarzy jedynie, potrafię być diabłem wcielonym, gdy odkryję, że nie mają ani serca, ani duszy i że czeka mnie z ich strony płaskość, pospolitość, a może głupota, ordynarność i zły humor; w stosunku jednak do kogoś, kto ma jasne oko i wymowny język, gorącą duszę i charakter, który się nagina, ale nie łamie — będąc giętki zarazem i stały — w stosunku do kogoś takiego jestem zawsze tkliwy i wierny.

— Czy spotkał się pan kiedyś z takim charakterem? Czy kochał pan kiedy kogoś takiego?

— Kocham teraz.

— Ale przede mną, jeśli ja rzeczywiście odpowiadam pańskim trudnym wymaganiom?

— Nie spotkałem nigdy nikogo podobnego do ciebie, Jane! Ty mi się podobasz i ty nade mną panujesz, ulegasz na pozór, a mnie tak miłe jest poczucie twojej ustępliwości; lecz podczas gdy owijam dokoła palca delikatną nić jedwabną, słodki dreszcz płynie od niej i przenika mi wprost do serca. Jestem pod twoim wpływem; jestem zwyciężony; a wpływ to nad wyraz słodki, porażka, której ulegam, ma w sobie urok czarowny, któremu nie dorównałby żaden mój triumf. Dlaczego się uśmiechasz, Jane? Co znaczy ta niezrozumiała, tajemnicza minka?

— Myślałam, proszę pana (proszę mi darować tę myśl mimowolną), myślałam o Herkulesie i Samsonie i o ich uwodzicielkach...

— Myślałaś o tym, ty mała...

— Cicho! Nie bardzo to było mądre, co pan przed chwilą mówił, tak jak i tamci panowie niemądrze postępowali. Gdyby się jednakże byli ożenili, to jako małżonkowie byliby wynagrodzili sobie surowością poprzednią uległość, i z panem, lękam się, będzie to samo. Chciałabym wiedzieć, jak mi pan odpowie za rok, jeśli poproszę o łaskę, której panu będzie niedogodnie albo nieprzyjemnie udzielić.

— Poproś mnie o cokolwiek teraz, Żanetko, choćby o jakąś drobnostkę; pragnąłbym, żebyś mnie o coś poprosiła...

— I owszem, chętnie poproszę; mam już gotową prośbę.

— Mów! Ale jeżeli będziesz patrzeć i uśmiechać się w ten sposób, gotów jestem z góry przysiąc, że spełnię twą prośbę, a tak postępują ostatni głupcy.

— Ależ bynajmniej, panie Rochester; proszę tylko o to: niech pan nie posyła po te klejnoty, niech pan nie wieńczy mnie różami; mógłby pan równie dobrze obszyć złotą koronką tę oto prostą chustkę do nosa.

— Mógłbym równie dobrze „złocić czyste złoto". Wiem. Prośby twojej wysłuchano zatem, na razie. Cofnę zlecenie wysłane bankierowi. Ale tyś mnie jeszcze o nic nie poprosiła; prosiłaś tylko, bym cofnął dar; proś dalej.

— Dobrze więc, niech pan będzie tak dobry zaspokoić mojąciekawość, bardzo podrażnioną w pewnym punkcie.

— Co? Co? — podchwycił pośpiesznie. Wyglądał zaniepokojony. — Ciekawość to rzecz niebezpieczna; dobrze, że nie ślubowałem zgodzić się na każdą prośbę...

— Ale tu panu nic nie grozi, choćby się pan zgodził.

— Powiedz więc, czego sobie życzysz, Jane; wolałbym jednak, żebyś zamiast dopytywać się może o jakąś tajemnicę, zażądała ode mnie połowy mojego majątku.

— Ależ, królu Ahaswerusie! Na cóż mi połowa twojego majątku? Czy pan myśli, że ja jestem Żyd lichwiarz szukający dobrej lokaty w ziemi? Wolę posiąść całe pańskie zaufanie. Przecież nie odmówi mi pan zaufania oddawszy mi swoje serce?

— Bierz całe moje zaufanie, które jest warte brania, Jane, ale, na miłość boską, nie pragnij niepotrzebnego ciężaru! Nie sięgaj po truciznę, nie bądź wcieloną Ewą.

— Dlaczego nie, proszę pana? Właśnie mi pan opowiadał, jak bardzo pan lubi być zwyciężony, jak panu przyjemnie dać się przekonać. A gdybym tak skorzystała z tego wyznania, gdybym tak zaczęła naprzykrzać się i błagać, a w razie potrzeby nawet dąsać się i płakać, po prostu dla wypróbowania swojej władzy?

— Spróbuj tylko. Żądaj za wiele, wymagaj, a skończy się zabawa.

— Czy doprawdy? O, jak pan prędko daje za wygraną! Jakże surowo pan teraz wygląda. Grube brwi zbiegły się panu razem, a na czole zalega coś, co w poezji nazwano „piorunową chmurą". Czy taka będzie pańska mina po ślubie?

— Jeżeli taka będzie twoja mina po ślubie, to ja, jako chrześcijanin, odrzeknę się przestawania z jakąś wodnicą czy salamandrą. Ale cóżeś to chciała wiedzieć, moje ty stworzonko? No, dalej... gadaj!

— Otóż to, teraz jest pan mniej niż grzeczny, a ja wolę szorstkość od pochlebstwa. Wolę być stworzonkiem aniżeli aniołem. Zapytać zaś chciałam o to: dlaczego tak się pan silił na wmówienie we mnie, że pan pragnie ożenić się z panną Ingram?

— Tylko tyle? Dzięki Bogu, że to nic gorszego! — Rozjaśniła mu się twarz, uśmiechnął się do mnie i pogładził mnie po głowie, jak gdyby był rad, że jakieś niebezpieczeństwo zostało odwrócone. — Sądzę, że mogę wyznać — mówił dalej — chociaż może trochę cię oburzę, Jane, a widziałem, jak potrafisz wybuchnąć, gdy się oburzasz. Płonęłaś cała wczoraj w chłodnej poświacie księżyca, gdy podniosłaś bunt przeciwko losowi i domagałaś się równości ze mną. Ale mówiąc nawiasem, Żanetko, to ty mi się oświadczyłaś!

— Naturalnie! Ale do rzeczy, jeżeli łaska, mój panie... Co z panną Ingram?

— No cóż, udawałem, że się staram o pannę Ingram, ponieważ chciałem cię tak szalenie rozkochać w sobie, jak sam się w tobie kochałem, a wiedziałem, że zazdrość będzie mi najlepszym sprzymierzeńcem w osiągnięciu tego celu.

— Doskonale! A oto jaki pan mały! Przecież to skandal, wstyd i hańba postępować w ten sposób. I nic się pan nie liczył z uczuciami panny Ingram?

— U niej wszelkie uczucia zastępuje pycha, a tę warto upokorzyć. Czy byłaś zazdrosna, Jane?

— Mniejsza z tym, panie Rochester, co panu po tej wiadomości? Niech mi pan jeszcze raz szczerze odpowie. Czy pan myśli, że panna Ingram nie będzie cierpiała skutkiem pańskiej nieuczciwej kokieterii? Czy nie będzie się czuła opuszczona i porzucona?

— To niemożliwe!... przecież ci już powiedziałem, że to ona mnie opuściła; myśl o moim zadłużeniu ostudziła, a raczej zgasiła od razu jej sentyment.

— Ciekawą pan uknuł intrygę. Boję się, że pańskie zasady w niektórych punktach może szwankują.

— Moje zasady nigdy nie były utwierdzone; może wykoślawiły się nieco przez zaniedbanie.

— Jeszcze raz mówmy serio. Czy mogę się cieszyć tym wielkim szczęściem, jakie stało się moim udziałem, bez obawy, że ktoś inny cierpi tak gorzko, jak ja cierpiałam niedawno?

— Możesz, możesz, moje dobre dziewczątko; nie ma na świecie istoty, która by mnie darzyła taką czystą miłością jak ty, bo to słodkie przeświadczenie noszę w duszy: wiarę w twoją miłość, Jane.

Dotknęłam ustami ręki, która spoczywała na moim ramieniu. Kochałam go bardzo, więcej, niż odważyłabym się wypowiedzieć słowami, więcej, niż słowa zdołałyby wyrazić.

— Zażądaj jeszcze czegoś — rzekł po chwili. — To dla mnie największa przyjemność, gdy mnie prosisz, a ja ci ulegam. Miałam znów gotową prośbę.

— Niech pan powie o swoich zamiarach pani Fair-fax, ona mnie widziała z panem dziś w nocy w hallu i była bardzo zgorszona. Niech jej pan wszystko wytłumaczy, zanim się z nią zobaczę. Przykro mi, że taka dobra kobieta fałszywie mnie osądza.

— Idź do swego pokoju i włóż kapelusz — odpowiedział. — Chcę, byś dziś rano towarzyszyła mi do Millcote; a gdy będziesz się przygotowywała do drogi, ja staruszce wszystko wyjaśnię. Czy ona sobie wyobraziła, że się zapomniałaś?

— Myślę, że wyobraziła sobie, iż ja zapomniałam o moim stanowisku, a pan o swoim.

— Stanowisko! Stanowisko! Twoje stanowisko jest w moim sercu, a biada tym, którzy chcieliby obrazić ciebie teraz czy kiedykolwiek. Idź.

Ubrałam się szybko: skoro zaś tylko usłyszałam, że pan Rochester wychodzi z saloniku pani Fairfax, pośpieszyłam tam czym prędzej. Staruszka czytała właśnie swój ranny ustęp Pisma św., naukę na ten dzień; Biblia leżała przed nią otwarta, na niej okulary. O tym zajęciu, przerwanym wizytą pana Rochestera, widocznie zapomniała; oczy jej, utkwione w pustą ścianę naprzeciw, wyrażały zdumienie spokojnej duszy poruszonej niezwykłą wiadomością. Ujrzawszy mnie obudziła się niejako; usiłowała uśmiechnąć się i nawet zdobyła się na kilka słów powinszowania; jednakże uśmiech zgasł, a zdanie nie dokończone przerwała Odłożyła okulary, zamknęła Biblię i odsunęła fotel od stołu.

— Taka jestem zdziwiona — zaczęła — że sama nie wiem, co mam pani powiedzieć, panno Eyre. Przecież chyba nie śniło mi się... Czyżby? Czasami zdarza mi się, że się zdrzemnę, gdy jestem sama, i przywidują mi się rzeczy, które się wcale nie zdarzyły. Zdawało mi się nieraz, gdy się tak zdrzemnęłam, że mój kochany mąż, który umarł piętnaście lat temu, przyszedł i usiadł koło mnie, a nawet, że słyszałam, jak mówił do mnie po imieniu: „Alicjo", tak jak za życia. A teraz proszę mi powiedzieć, czy to istotnie prawda, że pan Rochester oświadczył się pani? Niech się pani ze mnie nie śmieje. Ale mnie się rzeczywiście zdawało, że on tu wszedł pięć minut temu i powiedział, że za miesiąc będzie pani jego żoną.

— Mnie powiedział to samo — odparłam.

— Naprawdę? I pani mu wierzy? I przyjęła go pani?

— Tak.

Spojrzała na mnie oszołomiona.

— Nigdy bym tego nie przypuszczała. To dumny człowiek. Wszyscy Rochesterowie byli dumni; a jego ojciec przy tym lubił pieniądze. I o nim także zawsze mówiono, że jest wyrachowany. Więc on zamierza ożenić się z panią?

— Tak mnie zapewnia.

Przyjrzała mi się od stóp do głowy; wyczytałam z jej oczu, że nie znalazła w mojej postaci dostatecznego uroku na wytłumaczenie tej zagadki.

— To przechodzi moje pojęcie! — ciągnęła dalej. — Ale oczywiście to musi być prawda, skoro pani tak mówi. Co z tego wyniknie, nie umiałabym powiedzieć; naprawdę nie wiem. Równość stanowiska i majątku bywa pożądana w takich wypadkach, a przy tym zachodzi tutaj różnica prawie dwudziestu lat... Pan Rochester mógłby nieledwie być ojcem pani.

— Nie, doprawdy, pani Fairfax! — zawołałam podrażniona. — Nic podobnego! Pan Rochester wcale na mego ojca nie wygląda! Nikt, kto by nas razem widział, nie przypuściłby tego ani na chwilę. Pan Rochester wygląda tak młodo i jest taki młody jak niejeden dwudziestopięcioletni mężczyzna.

— Czy on rzeczywiście chce się z panią żenić z miłości? — zapytała.

Tak mnie dotknęła swoim chłodem i wątpliwościami, że mi łzy stanęły w oczach.

— Bardzo mi żal, że pani przykrość sprawiam — ciągnęła dalej wdowa. — Ale jest pani taka młoda i tak mało zna mężczyzn, że chciałabym panią przestrzec. Stare to przysłowie, że „nie wszystko złoto, co się świeci", a w tym wypadku boję się, by się coś nie znalazło, co byłoby różne od tego, czego się spodziewamy.

— Dlaczego?... Czy ze mnie taki potwór? — rzekłam. — Czy to niemożliwe, żeby pan Rochester mógł darzyć mnie szczerym przywiązaniem?

— Nie, pani jest bardzo miła i bardzo pani wyładniała w ostatnich czasach, a pan Rochester z pewnością ma dla pani uczucie. Zawsze uważałam, że jest pani jakoś jego ulubienicą. Zdarzało się niekiedy, że niepokoiły mnie trochę te okazywane pani względy i miałam ochotę przestrzec panią dla jej własnego dobra. Było mi jednak niemiło nawet napomknąć o możliwości czegoś złego. Wiedziałam, że myśl taka dotknęłaby panią, może by obraziła; a pani była tak taktowna, tak prawdziwie skromna i rozumna, że sądziłam, iż można pani zaufać, że się pani sama potrafi ochronić. Wczorajszej nocy... nie umiem pani powiedzieć, co przecierpiałam szukając pani po całym domu i nie mogąc pani znaleźć ani pana również; a potem, widząc panią wracającą o dwunastej z nim razem...

— Mniejsza z tym — przerwałam niecierpliwie. — Dosyć, że wszystko jest w porządku.

— Spodziewam się, że wszystko w końcu będzie w porządku — powiedziała. — Ale proszę mi wierzyć, ostrożność jest tu konieczna. Niech pani się stara trzymać pana Rochestera z daleka; niech pani nie ufa zarówno sobie, jak jemu. Panowie z jego sfery nie mają zwyczaju żenić się z nauczycielkami.

Zaczęło mnie to naprawdę irytować. Na szczęście wbiegła Adelka.

— Tak bym chciała, tak bym chciała pojechać do Millcote! Pan Rochester nie chce mnie wziąć, chociaż jest tyle miejsca w tym nowym powozie. Niech go pani poprosi, żeby mnie zabrał, mademoiselle!

— Owszem, poproszę, Adelko!

I pobiegłam z nią, rada, że mogę pożegnać moją posępną mentorkę. Powóz był gotów, zajeżdżał właśnie przed front, a pan Rochester przechadzał się tam i z powrotem po bruku, Pilot biegł za nim.

— Adelka może nam towarzyszyć, prawda?

— Powiedziałem jej, że nie. Nie potrzeba mi bębnów!... Chcę jechać tylko z tobą.

— Niech ją pan zabierze, jeśli pan łaskaw, panie Rochester! Tak będzie lepiej.

— Nie będzie lepiej; będzie nas krępowała. Apodyktycznie wyglądał, apodyktyczny był jego

głos. Czułam jeszcze w sobie chłód przestróg pani Fairfax i jej wątpliwość; niepewność zaciążyła nad moimi nadziejami. Opuszczało mnie poczucie władzy nad nim. Już byłam gotowa automatycznie posłuchać nie upierając się dłużej; on jednak pomagając mi wsiąść do powozu, spojrzał mi w twarz.

— Co się stało? — zapytał. — Cała słoneczność gdzieś się podziała. Czy rzeczywiście życzysz sobie, żeby ta mała pojechała? Czy sprawi ci to przykrość, jeżeli zostanie w domu?

— Wolałabym, żeby mogła pojechać.

— A więc leć po kapelusz i wracaj piorunem! — krzyknął na Adelkę.

Mała popędziła co sił.

— Ostatecznie jeden ranek z przeszkodami tak wiele nie znaczy — zauważył pan Rochester — skoro niebawem mam posiąść ciebie, twoje myśli, rozmowę, towarzystwo na całe życie.

Adelka, umieszczona w powozie, zaczęła mnie całować wyrażając w ten sposób wdzięczność za wstawiennictwo; natychmiast została wpakowana w kącik przy panu Rochesterze. Wyzierała stamtąd ku mnie; taki srogi sąsiad zbyt był krępujący; do niego, gdy był w tak burzliwym humorze, nie śmiała się odzywać ze swoimi spostrzeżeniami ani pytać o objaśnienia.

— Niech jej pan pozwoli usiąść koło mnie — prosiłam. — Panu będzie może przeszkadzała, a po tej stronie jest tyle miejsca! Podał ją jak małego pieska.

— Wkrótce oddam ją do szkoły — rzekł, ale teraz się uśmiechał.

Adelka, słysząc to, zapytała, czy ma iść doszkoły sans mademoiselle.

— Tak — odpowtedział. — Absolutnie sans mademoiselle, gdyż ja wezmęmademoiselle na księżyc i tam poszukam jaskini w jednej z tych białych dolin pomiędzy szczytami wulkanów, a mademoiselle będzie tam mieszkać ze mną, i tylko ze mną.

— Nie będzie tam miała nic do jedzenia; pan ją zagłodzi — zauważyła Adelka.

— Będę dla niej zbierał mannę rankiem i nocą: równiny i stoki gór na księżycu białe są, Adelko, od manny.

— Będzie się chciała rozgrzać; z czego rozpali ogień?

— Ogień wybucha z gór księżycowych; gdy jej będzie zimno, zaniosę ją na jaki szczyt i położę nad brzegiem krateru.

— O, jak jej tam będzie źle, niewygodnie! A jej suknie przecież się zużyją; skąd weźmie nowe?

Pan Rochester udał zakłopotanie.

— Hm... — rzekł — co byś ty zrobiła, Adelko? Łam sobie głowę i wymyśl. A co byś powiedziała na suknię z białej i różowej chmurki, jak ci się zdaje? A z tęczy można by ładną szarfę wykroić.

— Mademoiselle jest daleko lepiej teraz — rzekła Adelka po chwili namysłu. — A zresztą znudziłaby się, gdyby miała mieszkać tylko z panem samym na księżycu. Gdybym ja była na miejscu mademoiselle, nigdy bym się nie zgodziła pojechać tam z panem.

— Ale ona się zgodziła; dała na to słowo.

Byliśmy teraz poza bramami Thornfield, kołysząc się lekko na gładkiej drodze, na której po deszczu nie wznosił się kurz. Po obu jej stronach niskie żywopłoty i wysokie drzewa połyskiwały zielone i odświeżone.

— Po tym polu, Adelko, przechadzałem się późno jednego wieczora ze dwa tygodnie temu, a był to ten wieczór, kiedyś ty mi pomagała zbierać siano na trawnikach w sadzie; a że byłem zmęczony grabieniem pokosów, siadłem odpocząć na przełazie w płocie; tam wyciągnąłem małą książeczkę i ołówek i zacząłem coś pisać o nieszczęściu, jakie mnie spotkało dawno temu, i o tym, jak pragnę szczęścia w przyszłości; pisałem bardzo prędko, bo już światło dzienne gasło, gdy coś zaczęło zbliżać się ścieżką i stanęło o dwa kroki ode mnie. Popatrzyłem na to zjawisko. Było to maleńkie stworzonko i miało welon z nitek babiego lata na głowie. Skinąłem, dając mu znak, by się zbliżyło; niebawem stanęło u moich kolan. Nie mówiłem do niego ani ono do mnie nie mówiło słowami; ale czytałem w jego oczach i ono czytało w moich, i ta nasza rozmowa bez słów znaczyła:

Że to wróżka i że przybywa z krainy czarów; że przychodzi, aby mnie uszczęśliwić; że muszę z nią razem opuścić zwyczajny świat i udać się w miejsce samotne — takie jak księżyc, na przykład — tu skinęła główką ku rogom księżyca wschodzącego nad Hay-hill i powiedziała mi o alabastrowej grocie i srebrnej dolinie, gdzie moglibyśmy zamieszkać. Powiedziałem, że chętnie bym się tam udał, ale przypomniałem jej, jak ty mnie, że nie mam skrzydeł do latania.

— O, to nic nie znaczy! — odpowiedziała wróżka. — Oto talizman, który usunie wszystkie trudności — i wyciągnęła ku mnie ładny złoty pierścionek. — Włóż go — rzekła — na czwarty palec mojej lewej ręki, a będę twoją, a ty będziesz mój; i porzucimy ziemię, i swoje własne szczęście znajdziemy tam — i znowu skinęła ku księżycowi. Ten pierścionek, Adelko, jest w mojej kieszeni pod postacią złotego pieniądza; ale ja zamierzam wkrótce znowu go zamienić na pierścionek.

— Ale co to wszystko ma wspólnego z mademoiselle? Mnie wróżka nic nie obchodzi; pan mówił, że pan chce zabrać mademoiselle na księżyc.

— Mademoiselle to wróżka — oświadczył tajemniczym szeptem.

Na to powiedziałam Adelce, żeby sobie nic nie robiła z jego żartów; ona też wykazała sceptycyzm iście francuski: nazwała pana Rochestera un vrai menteur i zapewniła go, że ani trochę nie wierzy w jego contes de fée, dodała, że przede wszystkim nie ma wróżek, a gdyby nawet były, z pewnością jemu by się nie pokazywały, nie ofiarowałyby mu pierścionków ani nie chciały mieszkać z nim na księżycu.

Godzina spędzona w Millcote była dla mnie nieco męcząca. Pan Rochester zaprowadził mnie do sklepu z jedwabiami; tam kazał mi wybrać materiały na pół tuzina sukien. Czułam się w najwyższym stopniu nieswojo, prosiłam, żeby można odłożyć tę sprawę; lecz nie; chciał, by zaraz teraz ją załatwić. Błagając energicznym szeptem, zdołałam wytargować, że zamiast sześciu będą dwie, te jednak postanowił sam wybrać. Z niepokojem widziałam, że oko jego błądzi wśród jaskrawych kolorów; wybrał nareszcie jedwab pięknego ametystowego odcienia i wspaniały różowy atłas. Energicznym szeptem oświadczyłam mu wtedy, że niechże mi od razu wybierze złotą suknię i srebrny kapelusz; ja i tak nigdy się nie odważę nosić tego, co on wybierze. Z nieskończoną trudnością, gdyż uparty był jak kozioł, wyperswadowałam mu, by tamto zamienił na czarny atłas i perłowopopielaty jedwab.

— Niechże będzie na razie — przystał — z czasem i tak zobaczę cię barwną jak ogród ukwiecony.

Rada byłam, gdy udało mi się wyciągnąć go ze sklepu z jedwabiami, a potem od złotnika. Im więcej dla mnie kupował, tym więcej paliła mnie twarz uczuciem przykrości i poniżenia. Gdy już z powrotem wsiedliśmy do powozu, a ja odetchnęłam, zgorączkowana i znużona, przypomniałam sobie to, o czym w pośpiesznym toku smutnych i wesołych wypadków zupełnie zapomniałam: list mojego stryja Johna Eyre do pani Reed i jego zamiar adoptowania mnie i zapisania mi majątku. „To doprawdy byłoby ulgą dla mnie — pomyślałam — posiadać choć maleńki mająteczekj nie potrafiłabym znieść tego, by mnie pan Rochester ubierał jak lalkę albo żeby, jak na drugą Danae, złoty deszcz spadał na mnie codziennie. Napiszę na Maderę z chwilą, gdy wrócę do domu, doniosę stryjowi, że wychodzę za mąż i za kogo. Gdybym tylko miała nadzieję, że z czasem przysporzę panu Rochesterowi majątku, łatwiej zniosłabym to, że on mnie będzie utrzymywał teraz." Pocieszona trochę tą myślą (zamiar swój zresztą spełniłam tegoż dnia), odważyłam się spotkać znowu wzrok mojego pana i ukochanego, który uporczywie szukał moich oczu, chociaż odwracałam twarz i spojrzenie. Uśmiechnął się i pomyślałam, że jego uśmiech jest taki, jakim sułtan mógłby w chwili miłosnego rozradowania obdarzyć niewolnicę, obsypaną przezeń złotem i klejnotami; ścisnęłam z całej siły jego rękę, szukającą mojej, i odrzuciłam ją, zaczerwienioną od tego gwałtownego uścisku.

— Niech para nie patrzy w ten sposób — rzekłam, — Jeżeli pan nie przestanie, nigdy nie włożę na siebie nic innego oprócz starych sukienek z Lowood; do ślubu pójdę w tej lila muślinowej: może pan, sobie zrobić szlafrok z tego perłowego jedwabiu i nieskończoną ilość kamizelek zczarnego atłasu!

Roześmiał się i zatarł ręce.

— Och, warto ją widzieć i słyszeć! — zawołał. — Czyż nie jest oryginalna? Czy nie jest z niej filutka? Nie zamieniłbym tej jednej angielskiej dziewczyneczki za cały seraj sułtana, za wszystkie oczy gazel i kształty hurysek!

Ta wschodnia aluzja nie podobała mi się znowu.

— Ja panu bynajmniej nie myślę stwarzać seraju — powiedziałam. — Nie uważam siebie za coś równoznacznego. Jeżeli się panu zachciewa czegoś w tym rodzaju, niech pan co prędzej spieszy do bazarów w Stambule i tam zużyje na zakup niewolnic te niepotrzebne pieniądze, których tu widocznie nie ma pan na co wydać.

— A co ty będziesz robiła, Żanetko, podczas gdy ja będę zakupywał tyle a tyle ton mięsa i tyle a tyle czarnych oczu?

— Będę się sposobiła na misjonarkę, by głosić wolność niewolnicom, mieszkankom pańskiego haremu między innymi. Każę się tam wpuścić i podniosę bunt; a pana, srogiego baszę, w mig skrępujemy własnymi rękami; a ja nie zgodzę się przeciąć pańskich więzów, dopóki pan nie podpisze ustawy tak liberalnej, jakiej dotąd nie podpisał żaden despota.

— Zgodziłbym się zdać na twoją łaskę, Jane!

— A ja bym się wcale nie okazała łaskawa, gdyby mnie pan błagał z takimi oczami jak teraz. Gdyby pan patrzył w ten sposób, byłabym pewna, że cokolwiek by pan podpisał pod przymusem, pierwszym pana czynem po uwolnieniu byłoby pogwałcić podpisane warunki.

— No i czego byś ty chciała? Czuję, że będziesz mi chciała narzucić jakąś prywatną umowę ślubną niezależnie od ceremonii kościelnej. Będziesz chciała zastrzec sobie, jak widzę, jakieś specjalne warunki. Jakież to?

— Chcę tylko mieć poczucie swobody, proszę pana; nie chcę, by mnie przygniatały liczne zobowiązania. Czy pan pamięta, co mi pan mówił o Celinie Varens? O tych brylantach, kaszmirach, które jej pan dawał? Ja nie chcę być pańską angielską Celiną Varens. Będę w dalszym ciągu nauczycielką Adelki; tym sposobem zarobię na swoje utrzymanie i mieszkanie, i na trzydzieści funtów rocznie prócz tego. Z tego będę sobie sprawiała ubranie, a pan mi nic nie będzie dawał oprócz...

— No dobrze, ale oprócz czego?

— Oprócz uczucia; a jeżeli ja panu dam w zamian swoje, to dług będzie wyrównany.

— Przyznam się, że tak chłodnej angielskiej arogancji i wrodzonej pychy nigdy nie widziałem — odpowiedział. Dojeżdżaliśmy teraz do Thornfield. — Czy zechcesz zjeść dziś ze mną obiad? — zapytał, gdy wjeżdżaliśmy do bramy.

— Nie, dziękuję panu.

— A dlaczego „nie, dziękuję panu", jeśli wolno zapytać?

— Nigdy z panem nie jadłam i nie widzę powodu, dlaczego bym miała teraz... dopóki...

— Dopóki co? Lubujesz się w nie dokończonych zdaniach.

— Dopóki nie będę mogła inaczej.

— Czy przypuszczasz, że jadam jak smok albo jak dziki człowiek, że lękasz się być moją towarzyszką przy stole?

— Żadnych przypuszczeń w tym kierunku nie snuję, panie Rochester, ale pragnę, żeby wszystko pozostało tak, jak było, przez ten miesiąc jeszcze.

— Porzucisz nauczycielską niewolę od razu.

— Bardzo pana przepraszam, ale nie zrobię tego. Będę dalej uczyła Adelkę jak dotąd. Będę panu schodziła z drogi przez cały dzień tak, jak się przyzwyczaiłam; może pan po mnie przysyłać wieczorem, o ile pan będzie miał ochotę zobaczyć się ze mną, a wtedy ja przyjdę; ale o żadnej innej porze dnia.

— Tak mi się chce zapalić, Jane, albo zażyć niuch tabaki wobec wszystkiego tego, co usłyszałem, pour me donner une contenance, jak by się wyraziła Adelka; ale, na nieszczęście, nie mam przy sobie ani cygarnicy, ani tabakierki. Ale słuchaj! — mówił szeptem. — Teraz to twój czas, mała tyranko, ale mój nadejdzie niebawem; a gdy raz dobrze cię uchwycę, będę trzymał i — mówiąc obrazowo — przywieszę cię na łańcuszku ot tak — tu dotknął łańcuszka od zegarka. — Tak, ty miłe maleństwo, będę cię nosił na sercu, aby nie zgubić mojego klejnotu.

Powiedział to pomagając mi wysiąść z powozu, a podczas gdy wysadzał Adelkę, ja weszłam do domu i pośpieszyłam na górę.

Wieczorem, jak było do przewidzenia, zaprosił mnie do salonu. Ja tymczasem obmyśliłam już zajęcie dla niego, postanowiwszy nie spędzać całego czasu na rozmowie w cztery oczy. Pamiętałam, że ma piękny głos, wiedziałam, że lubi śpiewać, jak to zwykle bywa z dobrymi śpiewakami; sama głosu nie miałam, grałam też, wedle wybrednych jego wymagań, nieświetnie, ale nade wszystko lubiłam słuchać dobrej muzyki. Zaledwie też zmrok zajrzał do okna gwiaździstym szafirem, wstałam, otworzyłam fortepian i poprosiłam, żeby mi zaśpiewał jakąś piosenkę. Powiedział, że jestem kapryśną czarownicą i że wolałby zaśpiewać kiedy indziej. Ale zapewniłam go, że teraz jest najlepszy czas.

— Czy lubisz mój głos? — zapytał.

— Bardzo! — Nie lubiłam schlebiać jego próżności; ale na ten raz, ze względów oportunistycznych, gotowa byłam ją podniecać.

— W takim razie musisz mi akompaniować.

— Bardzo dobrze, proszę pana, spróbuję.

Istotnie spróbowałam, ale wnet usunął mnie z krzesła nazywając „małym partaczem". Zepchnąwszy mnie bez ceremonii na bok, czego właśnie chciałam, zajął moje miejsce i zaczął sam sobie akompaniować, umiał bowiem grać równie dobrze jak śpiewać. Usunęłam się do zagłębienia pod oknem i tam, patrząc na ciche drzewa i cieniem objęty ogród, słuchałam słodkiej melodii następujących zwrotek, śpiewanych miękkim, głębokim głosem:

Najczulsza miłość, jaka serce

Nakłania do żywszego bicia,

Wlała mi w żyły rwącą falą

Gorący prąd nowego życia.

Jej przypływ słodką był nadzieją.

Zaś odpływ sprawiał ból nad siły,

Los, co opóźnił jej przybycie,

Śmiertelnym lodem ścinał żyły.

Śniłem o szczęściu nienazwanym,

Żem znalazł duszę mi wzajemną,

Która i we śnie i na jawie

Jak sen najsłodszy była ze mną.

Lecz między nami niby przepaść

Szumiało morze wściekłą pianą —

I wróżąc burzę, jak olbrzymy

Wzbierały fale oceanu.

I wicher straszył niby w puszczy

Albo w zaklętym jakimś borze,

Bo między nami stały moce,

Których na ziemi nikt nie zmoże.

Lecz ja, przeszkody ważąc lekce,

Szydziłem z czarów, gróźb i piekła —

I wszystkie kłody i zapory

Zmiatała rozpacz moja wściekła.

Jak we śnie mknąłem za mą tęczą,

Co ponad mgłą okrutnej ziemi

Rozpięła wielobarwną wstęgę

Utkaną z deszczu i promieni.

Mej tęczy blask nad chmurą cierpień

Lśni jak radości wstążka złota —

Już teraz nie dbam, jakie gromy

Uderzą jeszcze w moje wrota.

O nic już nie dbam w szczęsnej chwili,

Chociażby wszystkie te straszydła,

Którem odtrącił — chciały wrócić

I zemstę przynieść mi na skrzydłach.

Choćby mię Złość raziła gromem

I Przemoc zagrodziła drogę —

O nic już nie dbam! Wszystkie Moce

Niech będą mym śmiertelnym wrogiem.

Dziś moja mila drobną rączkę

Z ufnością w mej złożyła dłoni,

Ślubując miłość najgorętszą,

Która przed wszelkim złem osłoni.

Miła najsłodszym pocałunkiem

Przysięga miłość mi wzajemną!

Już teraz wiem: ta, którą kocham,

Żyć i umierać będzie ze mną.

 

Skończywszy pieśń wstał od fortepianu i szedł ku mnie; ujrzałam jego płonącą twarz, błyszczące sokole oczy, namiętną tkliwość w każdym rysie twarzy. Przelękłam się na chwilę, ale wnet nabrałam odwagi. Nie chciałam czułej sceny, nie chciałam demonstracyjnych wylewów uczucia — a przecież to mi groziło: należało przygotować jakąś odporną broń. Wyostrzyłam dowcip. Gdy zbliżył się do mnie, zapytałam cierpkawo:

— Kogoż to pan Rochester zamierza wziąć za żonę?

— To bardzo dziwne pytanie z ust mojej ukochanej Jane!

— Doprawdy! A ja sądzę, że bardzo naturalne, a nawet konieczne. Mówił pan o swojej przyszłej żonie jako umierającej z nim razem. Co znaczy taki pogański pomysł? Ja wcale nie mam zamiaru umierać z panem razem, proszę o tym wiedzieć.

— Ach, przecież ja tylko pragnę, ja tylko modlę się o to, byś ty mogła żyć razem ze mną! Śmierć nie dla takich jak ty!

— Owszem, jest dla takich jak ja; mam równie dobre prawo umrzeć, gdy przyjdzie moja godzina, jak pan je ma; ale ja chcę doczekać swojej pory, nie mam zamiaru umierać jak indyjska wdowa na stosie!

— Czy przebaczysz mi tę egoistyczną myśl, czy dowiedziesz przebaczenia pocałunkiem na zgodę?

— Nie; przepraszam, ale wolę nie

Tu usłyszałam, że jestem „stworzonkiem bez serca", i dowiedziałam się, że „inna kobieta zmiękłaby jak wosk słysząc takie strofy wyśpiewane na jej cześć",

Zapewniałam go, że jestem z natury twarda, bardzo kanciasta i że sam się o tym nieraz przekona, i że przy tym postanowiłam odkryć przed nim różne nierówności swojego charakteru, zanim upłyną najbliższe cztery tygodnie: powinien dokładnie wiedzieć, jaki zrobił interes, dopóki jeszcze czas wycofać się z niego.

— Czy uspokoisz się wreszcie, czy zaczniesz rozsądnie gadać?

— Uspokoić się mogę, jeżeli pan sobie życzy, ale co do rozsądnego gadania, pochlebiam sobie, że właśnie to czynię.

Kręcił się, sarkał, mruczał. „Bardzo dobrze — pomyślałam — możesz się dąsać, możesz się niecierpliwić, ile ci się podoba; ale jestem pewna, że to najlepsza droga postępowania z tobą. Jesteś mi miły ponad wszelki wyraz, ale nie chcę wpaść w śmieszny sentymentalizm. A tą szpileczką gotowej odpowiedzi i ciebie powstrzymam nad krawędzią przepaści; dopomoże mi też jej ostrze do zachowania między mną a tobą odległości pożądanej dla naszego wspólnego dobra"

Po trosze doprowadziłam go do dość silnego rozdrażnienia; wtedy, gdy obrażony poszedł w drugi koniec pokoju, wstałam i powiedziawszy swoim naturalnym, zwykłym, pełnym szacunku sposobem: „Życzę panu dobrej nocy" — wysunęłam się bocznymi drzwiami i poszłam do siebie.

Tego systemu trzymałam się odtąd przez cały czas naszego „nowicjatu". Z najlepszym zresztą rezultatem. Mój pan, to prawda, bywał często kwaśny i chropawy, ale na ogół widziałam, że bynajmniej się nie nudzi i że gdybym była uległa jak baranek, a czuła jak synogarlica, wzmacniałabym tylko jego despotyzm, ale mniej bym mu się podobała, mniej zadowalała jego rozsądek, a nawet jego smak.

W obecności innych osób byłam jak dawniej pełna uszanowania i spokojna, bo każde inne postępowanie byłoby niewłaściwe; tylko w czasie wieczornych posiedzeń tak mu się sprzeciwiałam i dokuczałam, W dalszym ciągu kazał mnie zawsze prosić, z chwilą gdy zegar wybił siódmą; chociaż, gdy teraz stawałam przed nim, nie miał dla mnie tych miodowych słówek: „kochanie moje", „moja najmilsza"; dostawały mi się zamiast tego takie wyrazy, jak „impertynencka figura", „złośliwy chochlik", „odmieniec" itp. Zamiast pieszczot darzył mnie srogimi minami, zamiast uścisków dłoni — szczypnięciem w ramię; zamiast pocałunku w policzek — szarpnięciem za ucho. Owszem, owszem, na razie stanowczo wolałam szorstkość od tkliwości. Widziałam, że w oczach pani Fairfax mam uznanie; jej obawy o mnie znikły; to mnie utwierdziło w przekonaniu, że postępuję słusznie. Pan Rochester skarżył się, że go zamęczam, i groził straszną zemstą w niedalekim czasie. Śmiałam się w duchu z jego gróźb. „Potrafię trzymać cię w ryzach teraz — rozmyślałam — nie wątpię, że potrafię i później; jeżeli zużyje się jeden sposób, trzeba będzie obmyślić inny."

Ale ostatecznie zadanie moje nie było łatwe; często byłabym wolała dogodzić mu, niż go tak dręczyć. Przyszły mój mąż stawał się dla mnie całym światem; i więcej niż światem: nieledwie nadzieją nieba. Przesłaniał swoją osobą wszelkie myśli o Bogu, jak zaćmienie słońca przesłania przed oczami człowieka samo słońce. W owych dniach nie widziałam Boga poza jego stworzeniem, z którego zrobiłam sobie bożyszcze.

 







Дата добавления: 2015-09-04; просмотров: 577. Нарушение авторских прав; Мы поможем в написании вашей работы!



Вычисление основной дактилоскопической формулы Вычислением основной дактоформулы обычно занимается следователь. Для этого все десять пальцев разбиваются на пять пар...

Расчетные и графические задания Равновесный объем - это объем, определяемый равенством спроса и предложения...

Кардиналистский и ординалистский подходы Кардиналистский (количественный подход) к анализу полезности основан на представлении о возможности измерения различных благ в условных единицах полезности...

Обзор компонентов Multisim Компоненты – это основа любой схемы, это все элементы, из которых она состоит. Multisim оперирует с двумя категориями...

Сосудистый шов (ручной Карреля, механический шов). Операции при ранениях крупных сосудов 1912 г., Каррель – впервые предложил методику сосудистого шва. Сосудистый шов применяется для восстановления магистрального кровотока при лечении...

Трамадол (Маброн, Плазадол, Трамал, Трамалин) Групповая принадлежность · Наркотический анальгетик со смешанным механизмом действия, агонист опиоидных рецепторов...

Мелоксикам (Мовалис) Групповая принадлежность · Нестероидное противовоспалительное средство, преимущественно селективный обратимый ингибитор циклооксигеназы (ЦОГ-2)...

Ведение учета результатов боевой подготовки в роте и во взводе Содержание журнала учета боевой подготовки во взводе. Учет результатов боевой подготовки - есть отражение количественных и качественных показателей выполнения планов подготовки соединений...

Сравнительно-исторический метод в языкознании сравнительно-исторический метод в языкознании является одним из основных и представляет собой совокупность приёмов...

Концептуальные модели труда учителя В отечественной литературе существует несколько подходов к пониманию профессиональной деятельности учителя, которые, дополняя друг друга, расширяют психологическое представление об эффективности профессионального труда учителя...

Studopedia.info - Студопедия - 2014-2024 год . (0.015 сек.) русская версия | украинская версия