Студопедия — ROZDZIAŁ XIX
Студопедия Главная Случайная страница Обратная связь

Разделы: Автомобили Астрономия Биология География Дом и сад Другие языки Другое Информатика История Культура Литература Логика Математика Медицина Металлургия Механика Образование Охрана труда Педагогика Политика Право Психология Религия Риторика Социология Спорт Строительство Технология Туризм Физика Философия Финансы Химия Черчение Экология Экономика Электроника

ROZDZIAŁ XIX






 

Wszedłszy do biblioteki ujrzałam Sybillę — jeśli to była Sybilla — siedzącą spokojnie i wygodnie w fotelu przy kominku. Miała na sobie czerwony płaszcz i czarny kapelusz cygański o szerokim rondzie, spuszczonym na twarz na kształt budki zawiązanej pod brodą pasiastą chustką. Zgaszona świeca stała na stole. Cyganka chyliła się nad ogniem i przy świetle płomieni zdawała się czytać w małej czarnej książeczce podobnej do modlitewnika; czytając mruczała półgłosem wyrazy, jak to czyni wiele starszych kobiet. Nie zaraz przestała, chociaż weszłam; zdawało się, że chce doczytać do końca ustępu.

Stanęłam na dywaniku i grzałam sobie ręce, gdyż zziębłam w salonie. Czułam się tak spokojna jak zazwyczaj; w powierzchowności Cyganki nie było nic niepokojącego. Zamknęła książkę i powoli podniosła oczy; opuszczone rondo kapelusza częściowa zasłaniało jej twarz, mogłam jednakże dojrzeć, gdy ją podniosła, że jest to twarz szczególna. Cała była brunatna i czarna; kosmyki kołtuna sterczały spod białej przepaski obejmującej jej podbródek i zakrywającej połowę policzków czy raczej szczęk; skierowała śmiałe spojrzenie prosto na mnie.

— Tak więc, panienko, chcesz, żebym ci wywróżyła przyszłość? — przemówiła głosem równie stanowczym jak jej spojrzenie, równie szorstkim jak jej rysy.

— Nie dbam o to, matko; możecie mówić, jeśli wam się podoba, ale ostrzegam was, że nie wierzę.

— Zuchwalstwo przemawia przez ciebie; spodziewałam się tego po tobie; słyszałam to w twoich krokach, gdy przechodziłaś przez próg.

— Czy tak? Macie, matko, bystre ucho.

— Tak jest; i bystre oko, i bystry rozum.

— Tego wszystkiego potrzeba w waszym zawodzie.

— Prawda, zwłaszcza gdy ma się do czynienia z klientami takimi jak ty. Dlaczego nie drżysz?

— Bo mi nie zimno.

— Dlaczego nie bledniesz?

— Bo nie jest mi niedobrze.

— Dlaczego nie chcesz radzić się mojej sztuki?

— Bo nie jestem niemądra.

Starucha ukryła śmiech pod kapeluszem i bandażem, po czym wyciągnęła krótką czarną fajeczkę i zapaliwszy ją zaciągnęła się dymem. Po chwili wyprostowała zgarbione plecy, wyjęła fajkę z ust i, wpatrzona w ogień, powiedziała powoli:

— Jest ci zimno, jest ci niedobrze i jesteś niemądra.

— Proszę mi tego dowieść — odpowiedziałam.

— Owszem, dowiodę, i to w kilku słowach. Jest ci zimno, ponieważ jesteś sama; żadne zetknięcie nie krzesze z ciebie tego ognia, który jest w tobie. Jest ci niedobrze, ponieważ najlepsze z uczuć, danych człowiekowi, najwyższe i najsłodsze, trzyma się z dala od ciebie. Jesteś niemądra, ponieważ jakkolwiek cierpisz, nie chcesz przyzwać skinieniem tego uczucia, nie chcesz posunąć się krokiem tam, gdzie ono na ciebie czeka.

Przytknęła znowu do ust krótką fajeczkę i energicznie zaczęła palić.

— Moglibyście to samo powiedzieć prawie każdej młodej kobiecie żyjącej samotnie jako osoba zależna w wielkim domu.

— Mogłabym to powiedzieć, ale czy mówiąc to o każdej, powiedziałabym prawdę?

— O każdej będącej w moim położeniu.

— Tak, właśnie w twoim położeniu; ale znajdź mi choć jedną dokładnie w takim położeniu.

— Łatwo byłoby znaleźć tysiące.

— Nie wiem, czy znalazłabyś choć jedną. Wiedz, że znajdujesz się w bardzo szczególnym położeniu: jesteś bardzo blisko szczęścia; wystarczy tylko po nie sięgnąć. Wszystkie warunki istnieją, jednym ruchem można je urzeczywistnić. Los nieco je oddalił; wystarczy zbliżyć je, a wyniknie z tego szczęście.

— Nie rozumiem zagadek. Nigdy w życiu nie odgadłam żadnej łamigłówki.

— Jeśli chcesz, żebym mówiła wyraźniej, pokaż mi dłoń.

— Należy ją posrebrzyć, przypuszczam?

— Naturalnie.

Dałam jej szylinga; włożyła go do starej stopy od pończochy, dobytej z kieszeni, obwiązała, schowała z powrotem, po czym kazała mi wyciągnąć rękę. Usłuchałam. Przybliżyła twarz do mojej dłoni i przyglądała się nie dotykając jej zgoła.

— Zbyt delikatna — rzekła. — Nie mogę niczego wyczytać z tego rodzaju dłoni; prawie pozbawiona linii; a zresztą, cóż można znaleźć na dłoni? Los nie tam się pisze.

— Wierzę wam — powiedziałam.

— Nie — ciągnęła dalej — los pisze się na twarzy, na czole, dokoła oczu, w oczach samych, w liniach ust. Uklęknij i podnieś głowę.

— A! teraz przechodzicie do rzeczywistości — rzekłam czyniąc, co nakazała. — Zacznę teraz po trosze wam wierzyć.

Uklękłam o jakie pół łokcia od niej. Poruszyła ogień na kominku, tak że strumień światła trysnął z potrąconych węgli; blask jednakże — tak jak ona siedziała — pogrążył tylko jej twarz w jeszcze głębszym cieniu, moją za to oświetlił.

— Ciekawa jestem, z jakimi uczuciami przyszłaś dziś wieczór do mnie — przemówiła popatrzywszy na mnie badawczo przez chwilę. — Ciekawa jestem, jakie myśli krążą w twojej głowie, gdy tam siedzisz godzinami wśród tych eleganckich ludzi, którzy jak obrazki w latarni magicznej przesuwają się przed twoimi oczami: obcy ci, bez żadnej z tobą łączności, jak gdyby doprawdy byli tylko cieniami ludzi, a nie żywymi istotami.

— Bywam często zmęczona, niekiedy śpiąca, ale rzadko smutna.

— W takim razie musisz mieć jakąś tajemną nadzieję, która cię podtrzymuje i cieszy, szepcąc o przyszłości?

— O, nie! Co najwyżej mam nadzieję, że z zarobionych pieniędzy oszczędzę tyle, by kiedyś w wynajętym domku otworzyć własną szkołę.

— Marny to pokarm dla ducha i niedostateczny; a siedząc tam pod oknem (jak widzisz, znam twoje zwyczaje)...

— Dowiedzieliście się od służących.

— Ach! Wyobrażasz sobie, że jesteś bardzo bystra. Zresztą, być może; prawdę mówiąc, mam jedną znajomą wśród służących, Grację Poole...

Usłyszawszy to imię, zerwałam się na równe nogi. „Czy tak?... — pomyślałam — więc jednak jest jakaś diabelska sztuka w tej całej sprawie!"

— Nie lękaj się — ciągnęła dalej dziwna istota — pani Poole to bardzo pewna osoba: dyskretna i spokojna; każdy może jej zaufać. Ale, jak mówiłam: czy siedząc tam pod oknem o niczym nie myślisz, tylko o przyszłej szkole? Czy nikt cię nie interesuje z całego tego towarzystwa siedzącego przed tobą na kanapach, fotelach i krzesłach? Czy nie ma tam żadnej twarzy, którą byś badała? Żadnej osoby, którą byś śledziła z ciekawością przynajmniej?

— Lubię obserwować wszystkie twarze i wszystkie osoby.

— I nigdy nie wyróżniasz jednej spomiędzy reszty albo może dwóch?

— Owszem, często; gdy gesty albo spojrzenia jakiejś pary stają się wymowne: bawi mnie patrzeć na nich.

— Na co najchętniej lubisz patrzeć?

— O, nie mam wielkiego wyboru! Jeden na ogół temat się powtarza: zaloty; i jedna i ta sama zapowiedź końcowej katastrofy: małżeństwo.

— A czy ty lubisz ten monotonny temat?

— Osobiście nic mnie on nie obchodzi; niczym jest dla mnie.

— Niczym jest dla ciebie? Gdy panna, młoda, pełna życia i zdrowia, wybitnie piękna i obdarzona darami fortuny i stanowiska siedzi i uśmiecha się do pewnego pana, którego ty...

— Którego ja... co?

— Którego ty znasz... i o którym może dobrze myślisz.

— Ja nie znam tych panów; nie wiem, czy z którym zamieniłam dwa słowa; co do tego, czy dobrze o nich myślę, to jednych uważam za szanownych, godnych, poważnych, starszych, a innych za młodych, szykownych, przystojnych i pełnych życia; ale to pewna, że mogą wszyscy przyjmować, czyje zechcą, uśmiechy, dla mnie nie ma to żadnego znaczenia.

— Nie znasz tych panów? Nie zamieniłaś z żadnym dwóch słów? Czy możesz to powiedzieć o panu tego domu?

— Nie ma go w domu.

— Głęboka uwaga! Nader dowcipne igranie słowami! Pojechał dziś rano do Millcote i wróci dziś wieczór lub jutro; czy ta okoliczność wykreśla go z listy twoich znajomych, czy dlatego przestał on niejako istnieć dla ciebie?

— Nie; ale ja nie mogę zrozumieć, co ma wspólnego pan Rochester z tematem, który poruszyliście.

— Mówiłam o paniach uśmiechających się do panów; a ostatnimi czasy tyle uśmiechów wpłynęło do oczu pana Rochestera, że aż się przelewają jak dwie przepełnione filiżanki; czy tego nie zauważyłaś?

— Pan Rochester ma prawo cieszyć się towarzystwem gości.

— Nikt mu nie zaprzecza tego prawa, ale czy nie zauważyłaś, że wśród wszystkich tutaj gawęd o małżeństwie o nikim tak żywo i stale nie mówi się jak o panu Rochesterze?

— Chętne ucho słuchacza podnieca język opowiadającego. — Powiedziałam to raczej do samej siebie niż do Cyganki, której dziwna mowa, zachowanie się, głos zdołały mnie tymczasem ukołysać jakby do snu. Jedno po drugim padały z jej ust niespodziewane zdania, aż omotała mnie siecią tajemniczej jakiejś zagadkowości; nie pojmowałam, co za duch niewidzialny pilnował mojego serca, z dnia na dzień śledząc jego bicie, notując każde uderzenie tętna.

— „Chętne ucho słuchacza!" — powtórzyła. — Tak jest, pan Rochester godzinami przesiadywał z uchem nachylonym ku uroczym ustom, które z taką rozkoszą mówiły a mówiły; i pan Rochester tak chętnie przyjmował miodowe słówka i taki wdzięczny za nie się wydawał; czyś to zauważyła?

— Wdzięczny! Nie przypominam sobie, bym odkryła wdzięczność w jego twarzy.

— Odkryła! A zatem zastanawiałaś się, badałaś.

I cóż odkryłaś, jeżeli nie wdzięczność? Nie odpowiedziałam.

— Widziałaś miłość, nieprawdaż?... I patrząc w przyszłość, widziałaś go żonatym, a jego żonę szczęśliwą?

— Hm!... Niezupełnie. Wasza wróżbiarska mądrość myli się niekiedy.

— A więc cóż ty, u diabła, widziałaś?

— Mniejsza z tym; przyszłam tutaj, żeby pytać, a nie, żeby się spowiadać. Czy to wiadomo, że pan Rochester ma się ożenić?

— Tak, z piękną panną Ingram,

— Czy wkrótce?

— Sądząc z pozorów, tak należy wnioskować; i z największą pewnością (choć ty w swym zuchwalstwie zdajesz się wątpić o tym) będzie z nich jak najszczęśliwsza para. On musi kochać taką piękną, szlachetną, dowcipną, wykształconą kobietę i ona prawdopodobnie kocha jego, a jeżeli nie jego osobę, to przynajmniej jego sakiewkę. Wiem, że uważa Rochestera z jego dobrami za pierwszorzędną partię; chociaż (niech mi to Bóg przebaczy!) z godzinę temu powiedziałam jej w tej kwestii coś, wobec czego spoważniała dziwnie. Kąciki jej ust opadły o pół cala. Radziłabym jej czarnemu konkurentowi mieć się na baczności: jeśli się zjawi inny z dłuższym czy czystszym wykazem dochodów, czeka go kosz...

— Ależ, matko, ja nie przyszłam tutaj słuchać wróżb przyszłości pana Rochestera; przyszłam dowiedzieć się czegoś o mojej własnej; a dotąd nic mi o tym nie powiedzieliście.

— Twój los jest jeszcze wątpliwy; badałam twoją twarz: jeden rys w niej przeczy drugiemu. Los odmierzył dla ciebie wielką miarę szczęścia, to wiem. Wiedziałam to, zanim tu przyszłam dziś wieczór. Odłożył to szczęście starannie na bok dla ciebie. Widziałam, jak to czynił. Od ciebie tylko zależy wyciągnąć rękę i wziąć, co ci przeznaczone, ale czy ty to uczynisz, oto zagadka do rozwiązania. Uklęknij jeszcze raz.

— Nie każcie mi długo klęczeć, ogień mnie piecze. Uklękłam. Nie nachyliła się ku mnie, patrzyła tylko

siedząc oparta w fotelu. Zaczęła szeptać:

— Płomień tańczy w jej oku; oko błyszczy jak rosa; łagodne jest i pełne uczucia, uśmiecha się słysząc mój żargon; wrażliwe jest: wrażenie za wrażeniem przemyka po czystej jego źrenicy; gdy przestaje się uśmiechać, jest smutne; bezwiedne znużenie ciąży na powiece; to oznacza melancholię wypływającą z samotności. Odwraca się ode mnie; unika dalszego badania; zdaje się przeczyć drwiącym spojrzeniem prawdzie odkryć, które już zrobiłam; zdaje się przeczyć zarzutowi uczuciowości i smutku. Duma jego i rezerwa utwierdzają mnie tylko w moim zdaniu. Oko jest przychylne.

Co do ust, to usta lubią niekiedy śmiać się wesoło; skłonne są dzielić się wszystkim, co przez myśl przechodzi, choć sądzę, że milczałyby o niejednym, czego doświadcza serce. Ruchliwe, wrażliwe, nie po to zostały stworzone, by zaciskać się w wieczystym milczeniu samotności; to są usta, które powinny mówić wiele i uśmiechać się często, i ludzkie przywiązanie mieć za słuchacza. Ten rys także jest przychylny.

Jedynego wroga pomyślnego wyniku twoich losów widzę tylko w czole; a czoło to zdaje się mówić: „Potrafię żyć sama, jeżeli poczucie własnej godności i okoliczności zażądają tego ode mnie. Nie sprzedam swojej duszy za cenę szczęścia. Mam w głębi duszy skarb wrodzony, który potrafi utrzymać mnie przy życiu, gdyby wszelkie z zewnątrz płynące radości były mi wzbronione lub ofiarowane jedynie za cenę, której zapłacić nie mogę." Czoło oświadcza: „Rozum stoi pewnie i dzierży cugle, i nie pozwoli się ponieść uczuciom i pędzić ku dzikim przepaściom. Niech sobie namiętności, pogańskie plemię, szaleją wściekle; niechaj pragnienia snują w wyobraźni ułudne mary, ale zdrowy sąd będzie miał zawsze i w każdym sporze ostatnie słowo i rozstrzygający głos w każdej decyzji. Może przyjść wicher, trzęsienie ziemi, pożar, ale ja zawsze słuchać będę wskazań tego cichego głosu, który tłumaczy rozkazy sumienia."

Dobrze mówisz, szlachetne czoło; wola twoja zostanie uszanowana. Ułożyłem swoje plany — słusznymi je mienię — stosowałem się w nich do wymagań sumienia, do wskazań rozumu. Wiem, jak prędko zwiędłaby młodość, zmarniałby kwiat, gdyby czara ofiarowanego szczęścia kryła choć trochę mętów wstydu, choć najlżejszy posmak wyrzutu sumienia; i nie chcę poświęcenia, żalu, zatraty, o, nie! Pragnę ogrzać, nie zmrozić; zyskać wdzięczność, nie krwawe łzy... nie, nawet nie słone; żniwem moim muszą być uśmiechy, słowa pieszczotliwe, słodka... Dosyć. Zdaje mi się, że śnię w jakiejś rozkosznej gorączce. Pragnąłbym przedłużyć chwilę w nieskończoność, ale nie śmiem. Dotychczas opanowywałem się całkowicie. Grałem swoją rolę tak, jak sobie poprzysiągłem, że ją zagram; grać dłużej byłoby może ponad moje siły. Niech pani powstanie, panno Eyre; niech mnie pani opuści; komedia skończona.

Gdzie ja byłam? Czy sen to, czy jawa? Czy może śniłam? Czy sen ten trwał jeszcze? Głos starej kobiety zmienił się; jej akcent, jej gest, wszystko było mi tak znajome jak własna twarz w zwierciadle, jak moja własna mowa. Wstałam, ale nie odeszłam. Spojrzałam; poprawiłam ogień i znowu spojrzałam, ale ona ściągnęła kapelusz i bandaż mocniej na twarz i znowu skinęła, że mam odejść. Płomień oświetlił wyciągniętą rękę; czujna teraz, zdecydowana odkryć prawdę, od razu zauważyłam tę rękę. Nie była to wyschła, starcza ręka, lecz zaokrąglona, giętka, o gładkich, kształtnych palcach; szeroki pierścień błysnął na małym palcu, a na tym pierścieniu poznałam szlachetny kamień, setki razy oglądany. I znowu spojrzałam na twarz; twarz ta już nie odwracała się ode mnie — przeciwnie, kapelusz i bandaż były zrzucone, głowa swobodna.

— I cóż, Jane, czy poznaje mnie pani? — zapytał dobrze znajomy głos.

— Niech pan tylko zdejmie ten czerwony płaszcz, a wtedy...

— Ale sznurek zaplątał się na węzeł; pomóż mi.

— Niech go pan zerwie.

— Zaraz. Już!... Precz, wypożyczone szaty! — I pan Rochester ukazał się bez przebrania.

— Co za dziki pomysł, proszę pana!

— Ale dobrze wykonany, co?

— Wobec pań musiał pan dobrze grać.

— A wobec ciebie nie?

— Zemną nie grał pan roli Cyganki.

— Jakąż więc rolę odegrałem? Czy własną?

— Nie; jakaś niezrozumiałą. Krótko mówiąc, myślę, że pan chciał ze mnie coś wyciągnąć albo mnie naciągnąć; prawił pan niedorzeczności, żeby mnie wyciągnąć na niedorzeczności. To nie bardzo ładnie, proszę pana.

— Czy wybaczysz mi, Jane?

— Nie wiem, dopóki się nad tym wszystkim nie zastanowię. Jeżeli, po namyśle, przekonam się, że nie naplotłam zbyt wielkich głupstw, będę starała się przebaczyć panu; ale to nie było słusznie ze strony pana.

— Ach, zachowałaś się bardzo właściwie, bardzo ostrożnie, bardzo rozsądnie.

Zastanowiłam się i doszłam do przekonania, że na ogół tak było; ale bo też uważałam i byłam ostrożna od samego początku rozmowy. Podejrzewałam jakąś maskaradę. Wiedziałam, że Cyganki i wróżbiarki nie wyrażają się w ten sposób jak ta rzekoma stara baba; przy tym zauważyłam, że mówi zmienionym głosem i że starannie ukrywa twarz. Myśli moje jednakże krążyły dokoła Gracji Poole, tej żywej zagadki, tej tajemniczej dla mnie istoty. Nie pomyślałam nawet o panu Rochesterze.

— O czymże to panna duma? — zapytał. — Co oznacza ten poważny uśmiech?

— Zdziwienie i zadowolenie z siebie. Pozwoli mi pan teraz odejść, prawda?

— Nie, jeszcze chwilę. Powiedz mi, co moi goście robią w salonie.

— Przypuszczam, że rozprawiają o Cygance.

— Usiądź! Powiedz mi, co o mnie mówili.

— Lepiej, żebym już sobie poszła; musi być blisko jedenastej. Ach, ale czy pan wie, że jakiś nieznany gość przybył tu podczas pańskiej nieobecności?

— Nieznany gość!... Nie; któż to być może? Nie oczekiwałem nikogo; czy odjechał?

— Nie; powiedział, że zna pana od dawna i że może sobie pozwolić na zainstalowanie się tutaj aż do pańskiego powrotu — A niechże go licho! Tak powiedział?! Czy podał swoje nazwisko?

— Jego nazwisko jest Mason, proszę pana, a przybywa z Indii Zachodnich; zdaje mi się, że ze Spanish Town na Jamajce.

Pan Rochester stał przy mnie; ujął był moją rękę jakby z zamiarem poprowadzenia mnie do krzesła. Gdy mówiłam, ścisnął mi rękę konwulsyjnie; uśmiech zamarł na jego ustach, jak gdyby kurcz zatamował mu oddech.

— Mason!... Indie Zachodnie! — powiedział tonem automatu, nastawionego na te jedyne słowa. — Mason... Indie Zachodnie!... — powtórzył.

Trzy razy wymówił te słowa, blednąc coraz bardziej; zdawało mi się, że traci przytomność.

— Czy panu słabo? — zapytałam.

— To jest straszny cios, Jane; to jest straszny cios, Jane! — zatoczył się.

— O, niech się pan na mnie wesprze!

— Ofiarowałaś mi już raz swoje ramię; wesprę się na nim i teraz...

Poprowadziłam go do krzesła, prosił, żebym usiadła przy nim. Trzymając moją rękę w obu swoich, głaskał ją patrząc na mnie równocześnie wzrokiem jakby strwożonym i straszliwym.

— Moja mała przyjaciółko! — mówił — o, gdybym mógł znaleźć się na jakiej spokojnej wyspie z tobą jedną tylko i gdyby troska i niebezpieczeństwo, i ohydne wspomnienia mogły mi być odjęte!

— Czy mogłabym być panu pomocna?... Życie bym oddała, by móc usłużyć panu.

— Jeśli pomoc będzie mi potrzebna, zwrócę się do ciebie, Jane, to ci przyrzekam.

— Dziękuję! Niech mi pan powie, co mam zrobić... spróbuję przynajmniej zrobić, co pan każe.

— Tymczasem przynieś mi kieliszek wina z jadalni; będą tam teraz siedzieli przy kolacji; i powiedz mi, czy Mason jest z nimi i co robi.

Poszłam. Zastałam całe towarzystwo w jadalni przy kolacji; nie siedzieli przy stole — kolacja ustawiona była na kredensie; każdy brał, co mu się podobało, i jedli stojąc tu i tam grupkami, z talerzami i kieliszkami w ręku. Wszyscy wydawali się w doskonałym humorze; śmiano się i rozmawiano z ożywieniem. Pan Mason stał przed kominkiem rozmawiając z pułkownikiem i panią Dent i zdawał się równie wesół jak wszyscy. Nalałam wina do kieliszka (widziałam, że panna Ingram patrzy na mnie marszcząc czoło; uważała widać, że zanadto sobie pozwalam) i powróciłam do biblioteki.

Niezmierna bladość pana Rochestera minęła, wyglądał znowu stanowczo i surowo. Wziął z mojej ręki kieliszek.

— Za twoje zdrowie, duchu pomocny! — powiedział. Przełknął wino i oddał mi kieliszek. — Co oni tam robią, Jane?

— Śmieją się i rozmawiają!

— Czy nie mają min poważnych i tajemniczych, jak gdyby coś dziwnego usłyszeli?

— Bynajmniej; żartują, wesołość ich ponosi.

— A Mason?

— I on się śmiał.

— Gdyby wszyscy ci ludzie weszli tutaj gromadą i napluli na mnie, co byś zrobiła, Jane?

— Wypędziłabym ich z pokoju, proszę pana, gdybym mogła.

Uśmiechnął się słabo.

— Ale gdybym ja poszedł do nich, a oni tylko popatrzyliby na mnie chłodno, poszeptali między sobą drwiąco i zaczęli się wynosić po kolei zostawiając mnie samego, co wtedy? Czy poszłabyś razem z nimi?

— Myślę, że chyba nie; milej by mi było pozostać z panem.

— Ażeby mnie pocieszać?

— Tak, proszę pana, ażeby pana pocieszać, o ile by to było w mojej mocy.

— A gdyby się wszyscy od ciebie odwrócili za to, że trwasz przy mnie?

— Prawdopodobnie nic bym o tym nie wiedziała, a gdyby nawet, nie dbałabym o to wcale.

— Tak więc dla mnie potrafiłabyś stawić czoło obmowie?

— Potrafiłabym to uczynić dla każdego przyjaciela, który by wart był, ażebym przy nim została, tak jak z pewnością pan jest tego wart.

— Wróć teraz do pokoju, podejdź spokojnie do pana Masona i szepnij mu do ucha, że Rochester wrócił i pragnie się z nim zobaczyć; przyprowadź go tutaj, a potem zostaw nas samych.

— Dobrze, proszę pana.

Spełniłam jego rozkaz. Całe towarzystwo wytrzeszczało na mnie oczy, gdy szłam wśród nich prosto do miejsca, gdzie stał pan Mason; powtórzyłam mu, co miałam polecone; wyszedł za mną z pokoju, wpuściłam go do biblioteki, a potem poszłam na górę.

O późnej godzinie, gdy już czas jakiś leżałam w łóżku, usłyszałam gości wracających do swoich pokoi; rozróżniłam głos pana Rochestera i usłyszałam, jak mówił:

— Tędy, proszę cię, tędy; oto twój pokój. Mówił wesoło; swobodny ton głosu uspokoił mnie.

Wkrótce zasnęłam.

 







Дата добавления: 2015-09-04; просмотров: 437. Нарушение авторских прав; Мы поможем в написании вашей работы!



Функция спроса населения на данный товар Функция спроса населения на данный товар: Qd=7-Р. Функция предложения: Qs= -5+2Р,где...

Аальтернативная стоимость. Кривая производственных возможностей В экономике Буридании есть 100 ед. труда с производительностью 4 м ткани или 2 кг мяса...

Вычисление основной дактилоскопической формулы Вычислением основной дактоформулы обычно занимается следователь. Для этого все десять пальцев разбиваются на пять пар...

Расчетные и графические задания Равновесный объем - это объем, определяемый равенством спроса и предложения...

Методы анализа финансово-хозяйственной деятельности предприятия   Содержанием анализа финансово-хозяйственной деятельности предприятия является глубокое и всестороннее изучение экономической информации о функционировании анализируемого субъекта хозяйствования с целью принятия оптимальных управленческих...

Образование соседних чисел Фрагмент: Программная задача: показать образование числа 4 и числа 3 друг из друга...

Шрифт зодчего Шрифт зодчего состоит из прописных (заглавных), строчных букв и цифр...

Условия приобретения статуса индивидуального предпринимателя. В соответствии с п. 1 ст. 23 ГК РФ гражданин вправе заниматься предпринимательской деятельностью без образования юридического лица с момента государственной регистрации в качестве индивидуального предпринимателя. Каковы же условия такой регистрации и...

Седалищно-прямокишечная ямка Седалищно-прямокишечная (анальная) ямка, fossa ischiorectalis (ischioanalis) – это парное углубление в области промежности, находящееся по бокам от конечного отдела прямой кишки и седалищных бугров, заполненное жировой клетчаткой, сосудами, нервами и...

Основные структурные физиотерапевтические подразделения Физиотерапевтическое подразделение является одним из структурных подразделений лечебно-профилактического учреждения, которое предназначено для оказания физиотерапевтической помощи...

Studopedia.info - Студопедия - 2014-2024 год . (0.011 сек.) русская версия | украинская версия