Студопедия — ROZDZIAŁ XXXVI
Студопедия Главная Случайная страница Обратная связь

Разделы: Автомобили Астрономия Биология География Дом и сад Другие языки Другое Информатика История Культура Литература Логика Математика Медицина Металлургия Механика Образование Охрана труда Педагогика Политика Право Психология Религия Риторика Социология Спорт Строительство Технология Туризм Физика Философия Финансы Химия Черчение Экология Экономика Электроника

ROZDZIAŁ XXXVI






 

Zajaśniał dzień. Wstałam o świcie. Krzątałam się ze dwie godziny układając rzeczy w pokoju, w komodach, w szafie, tak jak pragnęłam je pozostawić na przeciąg krótkiej nieobecności. Wtem usłyszałam, że St. John wychodzi ze swego pokoju. Zatrzymał się pod moimi drzwiami; lękałam się, że zapuka, ale nie — podsunął tylko kawałek papieru pod drzwi. Podniosłam go i przeczytałam te słowa:

 

Zbyt nagle opuściłaś mnie wczoraj wieczorem. Gdybyś była chwilę dłużej pozostała, byłabyś położyła rękę na krzyżu chrześcijanina i na anielskiej koronie. Będę oczekiwał od Ciebie wyraźnej odpowiedzi, gdy powrócę za dwa tygodnie. Tymczasem módl się i czuwaj, ażebyś nie uległa pokusie. Ufam, że duch jest silny, ale ciało, jak widzę, jest mdłe. Będę się modlił za ciebie w każdej godzinie.

Twój St. John

 

„Duch mój — odpowiedziałam w myśli — gotów jest uczynić, co słuszne; a ciało moje, mam nadzieję, dosyć jest silne, by spełnić wolę Nieba, gdy raz tę wolę dokładnie rozpozna. W każdym razie dosyć będzie silne, by szukać wyjścia z tej chmury wątpliwości i znaleźć jasną pewność."

Działo się to pierwszego czerwca, lecz ranek był chmurny i chłodny; deszcz bębnił w szyby mojego okna. Słyszałam, że otwierają się drzwi frontowe i St. John wychodzi. Spojrzawszy przez okno zobaczyłam go idącego przez ogród i następnie przez zamglone wrzosowiska w kierunku Whitcross; tam miał wsiąść do dyliżansu.

„Za kilka godzin i ja pójdę w ślad za tobą, kuzynie — pomyślałam. — I ja mam złapać dyliżans w Whitcross. I ja. mam kogoś, kogo chciałabym zobaczyć, o kogo chciałabym się dowiedzieć, zanim wyjadę z kraju na zawsze."

Dwóch godzin jeszcze brakło do śniadania. Chodziłam cicho po pokoju rozważając zajście, które nadało moim planom obecny kierunek. Przypominałam sobie wewnętrzne wrażenie, jakiego doświadczyłam, gdyż mogłam je sobie przypomnieć, choć było tak niewypowiedzianie dziwne. Przypominałam sobie głos, który usłyszałam; znów zadawałam sobie pytanie, skąd płynął, i znów daremnie; zdawało mi się, że usłyszałam go w sobie, nie zaś z zewnątrz. Zadawałam sobie pytanie, czy to była po prostu gra nerwów, czy złudzenie. Nie mogłam tego pojąć ani w to uwierzyć: było to raczej podobne do natchnienia. Przedziwny wstrząs odczucia przyszedł jak trzęsienie ziemi i zachwiał fundamentami więzienia, otwarł drzwi do celi duszy i zdjął z niej więzy: zbudził ją ze snu, a ona zerwała się drżąca, nasłuchująca, przerażona; wtedy zabrzmiało po trzykroć wołanie odzywające się w zdumionych uszach, sercu, duchu — i duch ten bez trwogi i drżenia cieszył się jak gdyby w radosnym uniesieniu, że dane mu było uczynić skuteczny wysiłek, niezależnie od grubej cielesnej powłoki.

„Zanim minie kilka dni — mówiłam sobie kończąc dumania — będę coś wiedziała o tym, którego głos zdawał się mnie wzywać. Listy były bezskuteczne, więc sama pojadę."

Przy śniadaniu oznajmiłam Dianie i Mary, że udaję się w podróż i będę co najmniej cztery dni nieobecna.

— Sama jedziesz, Jane? — zapytały.

— Tak; żeby zobaczyć albo zasięgnąć wiadomości o przyjacielu, o którego od pewnego czasu jestem niespokojna.

Mogły mi były powiedzieć — co niewątpliwie pomyślały — że sądziły, iż nie mam innych przyjaciół prócz nich, gdyż przecie często to mówiłam. Przy wrodzonej jednak delikatności powstrzymały się od wszelkich uwag; jedynie Diana zapytała mnie, czy czuję się dość dobrze, by móc się puszczać w drogę. Zauważyła, że jestem bardzo blada. Odpowiedziałam jej, że nic mi nie dolega oprócz niepokoju, a ten mam nadzieję wkrótce usunąć.

Przygotowywałam się więc do drogi bez dalszych przeszkód, nikt bowiem mnie już nie pytał i nie napominał. Moje kuzynki zrozumiały, że nie zmienię planów, i zostawiły mi całkowitą swobodę działania, postępując tak, jak i ja bym postąpiła w podobnych okolicznościach.

Opuściłam Moor House o trzeciej po południu, a zaraz po czwartej stanęłam w Whitcross czekając tam nadejścia dyliżansu, który miał mnie zawieźć do dalekiego Thornfield. W ciszy tych pustych dróg i samotnych wzgórz już z daleka usłyszałam, że nadjeżdża. Był to ten sam dyliżans, z którego rok temu wysiadłam pewnego letniego wieczoru na tym samym miejscu — jakże zrozpaczona, bez cienia nadziei, bez celu przed sobą! Na dany znak dyliżans się zatrzymał. Wsiadłam — nie potrzebowałam już teraz całym swym majątkiem opłacać jazdy. W drodze do Thornfield poczułam się jak gołąb pocztowy powracający do domu.

Była to podróż trwająca trzydzieści sześć godzin. Wyruszyłam z Whitcross we wtorek po południu, a wcześnie rano następnego czwartku dyliżans stanął przed przydrożną gospodą, by napoić konie. Gospoda leżała w otoczeniu, którego zielone płoty, szerokie pola i pastwiska na niskich pagórkach (o jakże łagodnie ich zarys i zieleń wyglądały w porównaniu z surowymi wzgórzami północno-środkowej okolicy w Morton!) powitały mnie jak rysy dobrze niegdyś znajomej twarzy: tak, znałam ten krajobraz; byłam pewna, że jestem blisko celu.

— Jak daleko stąd do Thornfield Hall? — zapytałam stajennego.

— Idąc polami, okrągłe dwie milki, proszę pani. „Więc to już koniec mojej podróży" — pomyślałam. Wysiadłam, oddałam kuferek pod opiekę stajennego

aż do mego powrotu. Zapłaciłam za podróż, dałam napiwek woźnicy i zamierzałam odejść. Dzień robił się jaśniejszy i w jego świetle zobaczyłam nazwę gospody: „Pod Herbem Rochesterów". Serce zabiło we mnie głośno: więc jestem już na ziemi mojego pana! I znowu serce stanęło; ścisnęła je myśl:

„On sam, twój pan, znajduje się może po drugiej stronie Kanału. A zresztą, jeśli jest w Thornfield Hall, dokąd ty śpieszysz, kto jest tam przy nim? Obłąkana, jego żona; a ty nie masz z nim nic wspólnego; nie śmiesz przemówić do niego ani szukać jego towarzystwa. Daremnie się trudziłaś — lepiej nie zapuszczaj się dalej. Rozpytaj ludzi w gospodzie; oni ci wszystko powiedzą, od razu rozproszą twoje wątpliwości. Idź do tego tam człowieka i zapytaj, czy pan Rochester przebywa w Thornfield."

Myśl była rozsądna, a jednak nie mogłam się zmusić, aby jej usłuchać. Tak się obawiałam odpowiedzi, która by mnie zdruzgotała rozpaczą. Przedłużać wątpliwość znaczyło przedłużać nadzieję. Pragnęłam choćby raz jeszcze zobaczyć znajome ściany. Tu oto był przede mną przełaz — tu były te same pola, przez które biegłam ślepa i głucha, oszalała, gnana przez mściwą furię ścigającą mnie owego ranka, gdy uciekałam z Thornfield; zanim sama wiedziałam, co postanowiłam, już byłam prawie w połowie drogi. Jakże prędko szłam! Jak biegłam chwilami! Jak wytężałam wzrok, by dojrzeć pierwszy zarys dobrze znajomych lasków! Z jakim uczuciem witałam pojedyncze znajome drzewa i przebłyski łąk i wzgórz pomiędzy nimi!

W końcu ukazały się laski; wronie gniazda zaczerniły się gęsto; głośne krakanie przerwało ciszę poranną. Ogarnęła mnie przedziwna szczęśliwość: spieszyłam naprzód. Jeszcze jedno pole, jeszcze jedna ścieżka i oto ukazały się mury podwórza, tylne zabudowania, bo drzewa z wronimi gniazdami jeszcze mi zasłaniały sam dwór. „Najpierw muszę rzucić okiem na dom od frontu, bo tam jego blanki uderzą oko od razu szlachetnym kształtem; bo tam będę mogła zobaczyć okno mojego pana; może będzie stał w oknie; on wcześnie wstaje; może teraz przechadza się po sadzie albo po wykładanej kamieniami dróżce przed domem? Gdybym tylko mogła go zobaczyć! Choćby przez chwilę!

Przecież nie oszalałam chyba do tego stopnia, żeby do niego pobiec? Nie wiem... nie jestem pewna. A gdyby nawet... co wtedy? Niech go Bóg ma w swojej opiece... co wtedy? Komu by się stała krzywda, gdybym raz jeszcze zaczerpnęła życia z jego spojrzenia? Ależ ja od zmysłów odchodzę; on może w tej chwili ogląda wschód słońca nad Pirenejami albo na spokojnym Morzu Południowym."

Przekradłam się wzdłuż niższego muru pod sadem i zawróciłam na rogu; w tym miejscu znajdowała się brama, wychodząca na łąkę, między dwoma filarami uwieńczonymi kamiennymi kulami.

Spoza filaru mogłam spokojnie wyjrzeć i objąć okiem pełny front domu. Wysunęłam głowę ostrożnie, pragnąc się przekonać, czy story w sypialniach już podniesione; blanki, okna, długi front — wszystko mogłam widzieć z tego ukrytego stanowiska.

Wrony nade mną przyglądały mi się może w tej chwili. Ciekawam, co one sobie myślały; pewnie, że jestem bardzo nieśmiała, lecz powoli nabierałam śmiałości.

Spojrzałam ukradkiem, a potem długo patrzyłam i patrzyłam... aż wypadłam z ukrycia i wybiegłam na łąkę; i nagle stanęłam przed frontem wielkiego budynku i zapatrzyłam się weń długo, uporczywie.

„Cóż za komedię nieśmiałości odgrywałaś z początku — mogły zapytać. — Co za głupi przejaw nietaktu obecnie?"

Wysłuchaj mnie, czytelniku.

Kochanek widzi swoją ukochaną śpiącą na murawie i chce się przyjrzeć jej pięknej twarzy nie budząc jej. Skrada się cicho przez trawę starając się nie wydać żadnego dźwięku. Przystaje, bo mu się zdawało, że ona się poruszyła; cofa się, za nic w świecie nie chce być przez nią widziany. Wokół panuje cisza. On znów rusza naprzód. Pochyla się nad nią, lekka zasłona okrywa jej rysy; podnosi zasłonę, pochyla się niżej i oczy jego poją się widokiem piękna — ciepłego, rozkwitłego, cudownego w spoczynku. Jakże przelotne było pierwsze jego spojrzenie! A teraz zapatrzył się zapamiętale! Przejmuje go dreszcz! Nagle porywa gwałtownie w ramiona tę postać, której jeszcze przed chwilą nie ważył się dotknąć palcem! Wykrzykuje na głos jej imię, wypuszcza ją z objęć i patrzy na nią dzikim wzrokiem. Chwyta ją znów w objęcia i woła, i wpatruje się w nią, bo wie, że nie obudzi jej żadnym krzykiem, żadnym ruchem. Myślał, że jego ukochana śpi słodko, lecz widzi, że jest martwa. Z lękliwą radością słałam spojrzenie ku okazałemu domowi — ujrzałam sczerniałą ruinę...

Zbyteczne zaiste było skradanie się bramą! Zbyteczne zaglądanie, czy życie się nie rusza za kratami okien! Zbyteczne nasłuchiwanie, czy nie otwierają się drzwi lub czyjeś kroki nie trzeszczą na żwirze! Łączka, ogród, wszystko było zdeptane i opustoszałe, portal wejściowy zionął pustką. Front domu był, jak to niegdyś widziałam we śnie: murem podobnym do skorupy — wysoki i kruchy z pozoru, podziurawiony oknami bez szyb, bez dachu, ani blanków, ani kominów — wszystko się zapadło.

I wisiało nad nim milczenie śmierci, samotność opuszczonego pustkowia. Nie dziw, że listy, wysyłane pod tym adresem do ludzi, nie przynosiły odpowiedzi; równie dobrze można by wysyłać listy do grobowych pieczar pod kościołem. Poczerniałe kamienie świadczyły, jakiemu losowi uległ dwór: zniszczył go pożar; lecz jakim sposobem wzniecony? Co się wiąże z tym nieszczęściem? Jakież straty ono sprowadziło oprócz zniszczenia w cegle, marmurze i drzewie? Czy pochłonęło jakie życie ludzkie oprócz strat materialnych? A jeżeli tak, to czyje? Straszne pytanie: nikogo tutaj nie było, kto by mógł dać odpowiedź — brakło nawet niemych świadków, milczących dowodów.

Chodząc dokoła skruszałych murów i po zniszczonym wnętrzu, przekonałam się, że katastrofa zaszła już dość dawno. Zimowe śniegi widocznie wpadały przez te puste arkady, zimowe deszcze przez te okienne dziury, gdyż wśród przemokłych kup gruzu pod tchnieniem wiosny wystrzeliły łodygi roślinne. Trawa i chwasty puszczały pędy tu i ówdzie pomiędzy kamieniami i opadłymi belkami. Ale, ach! gdzież się tymczasem podziewał nieszczęsny właściciel tej ruiny? W jakim kraju? Czy zdrów, czy cały? Mimo woli pobiegłam wzrokiem ku szarej wieży kościoła za bramą i zadałam sobie pytanie: „A może dzieli już wraz z przodkami ich marmurowe schronienie?" Musiałam znaleźć jakąś odpowiedź na te pytania. A mogło się to stać jedynie w gospodzie. Tam też niebawem powróciłam. Gospodarz sam przyniósł mi śniadanie. Prosiłam, żeby zamknął drzwi i usiadł, gdyż chcę mu zadać kilka pytań. Gdy usłuchał, sama nie wiedziałam, od czego zacząć, tak strasznie bałam się tego, co mi powie. A przecież ruina, którą dopiero oglądałam, przygotowała mnie na usłyszenie złej nowiny. Gospodarz był mężczyzną w średnim wieku, przyzwoitej powierzchowności.

— Pan zna Thornfield Hall, oczywiście? — zdołałam w końcu wykrztusić.

— Tak, proszę pani, mieszkałem tam niegdyś.

„Mieszkałeś? Nie za moich czasów — pomyślałam — jesteś mi obcy."

— Byłem kamerdynerem nieboszczyka pana Rochestera — dodał.

„Nieboszczyka!" — spadł na mnie ten straszny cios, którego starałam się uniknąć.

— Nieboszczyka! — wykrztusiłam. — Więc pan Rochester nie żyje?

— Ja mówię o ojcu pana Edwarda, obecnego właściciela — wyjaśnił.

Odetchnęłam; krew popłynęła mi znów w żyłach. Te słowa upewniły mnie, że pan Edward, mój pan Rochester (niech Bóg go ma w swojej opiece, gdziekolwiek się obraca!) żyje przynajmniej, że jest „obecnym właścicielem". Radosne słowa! Teraz już mogłam słuchać stosunkowo spokojnie wszystkiego, co jeszcze miałam usłyszeć. Skoro on nie leży w grobie, mogłabym znieść nawet wiadomość, że jest na drugiej półkuli.

— Czy pan Rochester mieszka obecnie w Thornfield Hall? — zapytałam wiedząc, naturalnie, jaka będzie odpowiedź, ale odwlekając proste pytanie o obecne jego miejsce pobytu.

— Nie, pani, o, nie! Nikt tam teraz nie mieszka. Pani zapewne jest obca w tych stronach, inaczej byłaby pani słyszała, co się tu stało zeszłej jesieni... Thornfield Hall to zupełna ruina; spaliło się w samą porę żniw. Straszna katastrofa! Taka niezmierna moc cennych rzeczy zniszczona; zaledwie cośkolwiek z mebli dało się uratować. Ogień wybuchnął w nocy, a zanim straż pożarna dojechała z Millcote, budynek cały stał w płomieniach. Straszny to był widok! Byłem tego świadkiem.

— W nocy! — szepnęłam. Tak, w Thornfield zawsze noc była porą fatalną. — Czy wiadomo, co wywołało pożar? — zapytałam.

— Zgadywali ludzie, proszę pani, zgadywali. Mogę nawet powiedzieć, że zostało to stwierdzone ponad wszelką wątpliwość. Może pani tego nie wie — tu przysunął się z krzesłem trochę bliżej stołu i mówił cicho — że trzymano tam w domu pewną panią... taką niespełna... wariatkę, jednym słowem.

— Coś o tym słyszałam.

— Trzymano ją w ścisłym odosobnieniu, proszę pani; ludzie nawet przez szereg lat nie byli zupełnie pewni czy ona istnieje. Nikt jej nie widział; wiedziano tylko z pogłosek, że taka osoba jest we dworze; ale co to za jedna, trudno było odgadnąć. Mówiono, że pan Edward przywiózł ją z zagranicy, a niektórzy myśleli, że była jego kochanką. Ale dziwna rzecz stała się rok temu, bardzo dziwna rzecz.

Lękałam się, że przyjdzie mi teraz wysłuchać własnej mojej historii. Starałam się przywołać go do głównego tematu.

— No i co z tą panią?

— Ta pani — odpowiedział — okazała się żoną pana Rochestera! Odkrycie to nastąpiło w najdziwniejszy sposób. Była tam młoda panna we dworze, nauczycielka, w której się pan Rochester...

— Ale co z pożarem? — podsunęłam.

— Zaraz, proszę pani... w której się pan Edward zakochał. Służące mówiły, że nigdy nie widziały kogoś tak zakochanego jak on; snuł się za nią jak cień. Służące go śledziły, jak to służące, mówiły, że świata nie widział poza nią, bo zresztą nikt oprócz niego nie widział w niej takiej piękności. Była to mała, drobna osóbka, prawie tak jak dziecko. Ja sam nigdy jej nie widziałem, ale opowiadała mi o niej Lea, pokojówka. Lea ją bardzo lubiła. Pan Rochester miał lat około czterdziestu, a ta nauczycielka nawet niecałe dwadzieścia. Ale bo to, widzi pani, jak mężczyzna w jego wieku zakocha się w młodej dziewczynie, bywa niekiedy jak urzeczony... No tak, i pan Rochester chciał się z nią ożenić.

— Tę część historii opowie mi pan później — przerwałam. — Teraz zależy mi przede wszystkim na dowiedzeniu się, z czego wyniknął pożar. Czy podejrzewano, że obłąkana, pani Rochester, przyłożyła do tego rękę?

— Odgadła pani, to zupełnie pewne, że ona wznieciła pożar, nikt inny. Opiekowała się nią kobieta nazwiskiem Poole, bardzo umiejętna w swoim zawodzie osoba i bardzo zresztą godna zaufania, tylko że miała jedną wadę — wadę często spotykaną u takich pielęgniarek i dozorczyń: miała przy sobie buteleczkę i czasem potrafiła łyknąć o parę kropel za wiele. Można by jej darować, gdyż ciężkie tam miała życie, ale zawsze było to niebezpieczne, bo gdy pani Poole zasypiała mocno po wypiciu, wariatka, przebiegła jak czarownica, wykradała jej klucze z kieszeni, wychodziła z pokoju i snuła się po domu wyrządzając złośliwe szkody i robiąc to, co jej przyszło do głowy. Powiadają, że raz o mało nie spaliła swego męża w łóżku, ale ja o tym nic nie wiem. Tej nocy jednak najpierw zapaliła firanki i portiery w pokoju obok swojego, a potem zeszła na niższe piętro i dostała się do pokoju, który był przedtem pokojem nauczycielki (zdawałoby się, że coś wiedziała o tym, jak sprawy stoją, i miała złość do niej), i tam podpaliła łóżko; na szczęście nikt na nim nie spał. Nauczycielka uciekła dwa miesiące przedtem, a chociaż pan Rochester poszukiwał jej jak czegoś najdroższego w świecie, nie mógł się o niej niczego dowiedzieć; zupełnie zdziczał, można by powiedzieć, że się wściekł, gdy go ten zawód spotkał; nigdy nie był człowiekiem powściągliwym, ale teraz, gdy ją utracił, stał się niebezpieczny. A do tego chciał być zupełnie sam.

Odesłał panią Fairfax, zarządczynię, gdzieś daleko do jej rodziny, ale zrobił to ładnie, gdyż wyznaczył jej dożywotnią pensję, a ona na to zasłużyła, bo była bardzo dobrą kobietą. Pannę Adelę, swoją wychowanicę, umieścił w szkole. Zerwał ze wszystkimi znajomymi, z całą okoliczną szlachtą, i zamknął się jak pustelnik we dworze.

— Jak to! Więc nie wyjechał z Anglii?

— On miałby wyjechać z Anglii? Gdzież tam! Nie ruszał się za próg swego domu, chyba nocą; a wtedy to jak duch chodził i chodził po ogrodzie, po sadzie, zupełnie jak gdyby był zmysły postradał; bo, wedle mojego rozumienia, tak też i było: gdyż tak żwawego, śmiałego, mądrego pana, jakim on był, zanim mu ta maleńka nauczycielka weszła w drogę, nie widziała pani chyba w życiu. W winie, kartach, wyścigach nie lubował się, jak to czyni wielu, i nie był znów tak bardzo piękny; ale miał rzadką, prawdziwie męską odwagę i wolę. Bo widzi pani, ja go znałem od małego chłopca; nieraz myślałem sobie: bodajby byli w morzu utopili tę pannę Eyre, zanim przybyła do Thornfield Hall!

— Więc pan Rochester był w domu, gdy ten pożar wybuchł?

— Tak. owszem; i poszedł na strych, gdy wszystko gorzało na górze i na dole, i wyrzucił służące z łóżek, i sam im pomógł zejść na dół, a potem wrócił, żeby wariatkę żonę wydobyć z jej celi. A wtedy zawołano ku niemu, że ona jest na dachu, gdzie też stała wymachując rękoma nad blankami i wydając takie krzyki, że można ją było słyszeć o milę; ja sam ją słyszałem i widziałem na własne oczy. Była to duża kobieta i miała długie czarne włosy; na tle płomieni widać było, że spływają jej na plecy. Byłem świadkiem, i wielu innych oprócz mnie również, jak pan Rochester przez drzwi w dachu wyszedł na dach; słyszeliśmy, jak wołał: „Berto!" Widzieliśmy, jak zbliżał się do niej; a wtedy, proszę pani, ona wrzasnęła i padła z dachu na bruk.

— Nieżywa?

— Nieżywa! Tak nieżywa jak te kamienie umazane jej mózgiem i krwią.

— Wielki Boże!

— Tak, pani, to było straszne! Wzdrygnął się.

— A później? — dopytywałam.

— I cóż, proszę pani, później dom spalił się do fundamentów: pozostały tylko szczątki murów.

— Czy jeszcze kto więcej stracił życie?

— Nie, a może nawet byłoby lepiej...

— Nie rozumiem pana...

— Biedny pan Edward! — westchnął. — Czyż mogłem się kiedy spodziewać, że zobaczę coś takiego! Niektórzy mówią, że to sprawiedliwa kara za to, że ukrywał swoje pierwsze małżeństwo, a chciał pojąć drugą żonę, chociaż pierwsza żyła; ale ja go żałuję.

— Pan przecież powiedział, że pan Rochester żyje! — wykrzyknęłam.

— Tak, tak, on żyje; ale wielu myśli, że lepiej by było, gdyby nie żył.

— Dlaczego? Jak to? — zdrętwiałam. — Gdzież on jest? — zapytałam — czy w Anglii?

— Tak... tak... w Anglii; z Anglii, myślę, wyjechać nie może, jest teraz związany z miejscem.

Cóż to była za męka! A ten człowiek przedłużał ją jakby naumyślnie.

— Jest całkowicie ślepy — rzekł w końcu. — Tak, pan Edward całkowicie zaniewidział.

Lękałam się gorszej wieści. Lękałam się, że zmysły postradał. Zbierając siły zapytałam, co spowodowało to nieszczęście.

— To wszystko z powodu jego odwagi i, mógłby ktoś powiedzieć, poniekąd z powodu jego dobroci, proszę pani; nie chciał opuścić domu, dopóki wszyscy przed nim nie wyszli. Gdy w końcu schodził po wielkich schodach, kiedy już pani Rochester rzuciła się była z blanków, rozległ się wielki łoskot — wszystko się zapadło. Wyjęto go spod gruzów żywego, ale srodze pokaleczonego: jakaś belka upadła w ten sposób, że częściowo go osłaniała, ale jedno oko miał wybite, a jedną rękę tak zmiażdżoną, że pan Carter, chirurg, musiał ją od razu amputować. Drugie oko dostało zapalenia i na to oko zaniewidział. Jest teraz bezradny, doprawdy, niewidomy i kaleka.

— Gdzie jest pan Rochester? Gdzie on obecnie mieszka?

— W Ferdean, we dworze na farmie, którą posiada o trzydzieści mil stąd; jest to ustronna miejscowość.

— Kto jest przy nim?

— Stary John i jego żona; nie chciał mieć nikogo więcej. Powiadają, że jest zupełnie zgnębiony.

— Czy posiada pan jaki ekwipaż?

— Mam tu powozik, proszę pani, bardzo porządny powozik.

— Niechże pan każe natychmiast zaprzęgać; a jeżeli pański pocztarek potrafi mnie dowieźć do Ferndean dziś jeszcze przed wieczorem, zapłacę panu i jemu dwa razy tyle, ile pan zwykle żąda za wynajem.

 







Дата добавления: 2015-09-04; просмотров: 361. Нарушение авторских прав; Мы поможем в написании вашей работы!



Картограммы и картодиаграммы Картограммы и картодиаграммы применяются для изображения географической характеристики изучаемых явлений...

Практические расчеты на срез и смятие При изучении темы обратите внимание на основные расчетные предпосылки и условности расчета...

Функция спроса населения на данный товар Функция спроса населения на данный товар: Qd=7-Р. Функция предложения: Qs= -5+2Р,где...

Аальтернативная стоимость. Кривая производственных возможностей В экономике Буридании есть 100 ед. труда с производительностью 4 м ткани или 2 кг мяса...

Дезинфекция предметов ухода, инструментов однократного и многократного использования   Дезинфекция изделий медицинского назначения проводится с целью уничтожения патогенных и условно-патогенных микроорганизмов - вирусов (в т...

Машины и механизмы для нарезки овощей В зависимости от назначения овощерезательные машины подразделяются на две группы: машины для нарезки сырых и вареных овощей...

Классификация и основные элементы конструкций теплового оборудования Многообразие способов тепловой обработки продуктов предопределяет широкую номенклатуру тепловых аппаратов...

Растягивание костей и хрящей. Данные способы применимы в случае закрытых зон роста. Врачи-хирурги выяснили...

ФАКТОРЫ, ВЛИЯЮЩИЕ НА ИЗНОС ДЕТАЛЕЙ, И МЕТОДЫ СНИЖЕНИИ СКОРОСТИ ИЗНАШИВАНИЯ Кроме названных причин разрушений и износов, знание которых можно использовать в системе технического обслуживания и ремонта машин для повышения их долговечности, немаловажное значение имеют знания о причинах разрушения деталей в результате старения...

Различие эмпиризма и рационализма Родоначальником эмпиризма стал английский философ Ф. Бэкон. Основной тезис эмпиризма гласит: в разуме нет ничего такого...

Studopedia.info - Студопедия - 2014-2024 год . (0.008 сек.) русская версия | украинская версия